piątek, 31 grudnia 2010

Postanowienia noworoczne

Tradycyjnie nie mam żadnych. Rok temu też nie miałem, i nie udało mi się czegokolwiek osiągnąć. Co i tak uważam za sukces(nie stoczyłem się bardziej).
Chociaż, może udałoby mi się coś osiągnąć? postanowienia typu:

  • Nauczyć się Javy(zamiast grać w gierki na joemonsterze);
  • Grać w Go;
  • Zaprzestać czytania głupich książek, i zająć się tymi bardziej "naukowymi";
  • Wyjechać do tej Szkocji
  • Kupić nowy telefon;
  • Zdać sesję;
  • Nauczyć się Analizy na czerwcowy egzamin;
  • Pojeździć samochodem...
To oczywiście nie są postanowienia, których mam się zamiar trzymać. Kilka z nich mam zamiar wykonać(zwłaszcza to z egzaminem i sesją), ale nie, żebym się nimi kierował w tym roku. 
Mam też zamiar zrzucić kilka kilo(jakieś 200) i wrócić do biegania, jak tylko wróci wiosna i może trochę Nordic Walkingu? Pewnie nie;p
Kiedyś już taki obrazek wrzuciłem. I czeka mnie to na sylwestrze.
Nie chodzi o to, żebym nie lubił znajomych N. ja po prostu nie czuję się dobrze w ich towarzystwie. Czuję się obco. Jak matematyk wśród niematematyków. Nie mam absolutnie o czym z nimi rozmawiać. Co więcej- oni nie mają o czym rozmawiać ze mną. Gdybym miał pieniądze na karcie zdałbym relację na żywo na swoim twitterowym koncie. 


Obejrzałem "Pink Floyd-Live at Pompeii" oto wnioski:

  • Młody Gilmour wygląda jak Elrond;
  • Młody Waters wygląda jak skrzyżowanie konia z orangutanem;
  • Młody Mason nie wygląda źle, ale porównując jego ówczesne wąsy, okulary i koszulkę z tęczowym motylkiem, z obecnym wyglądem(statecznego staruszka w ferrari Enzo) można się uśmiać;
  • Normalnie wyglądał jedynie ś.p. Richard Wright. A z tą brodą spokojnie mógł grać w jakimś "Jezusie z Nazaretu" czy podobnej produkcji(i to główną rolę). Tak jakoś mesjańsko wyglądał w tych Pompejach.
Oczywiście muzyka wspaniała-jak zwykle. Szkoda, że czas tego zespołu już przeminął. Jeśli trafię do nieba to będą tam grali to:


czwartek, 30 grudnia 2010

14 wpis grudniowy :D

Does anybody here remember Vera Lynn?

No właśnie! Czy ktoś pamięta jak śpiewała, że kiedyś się zobaczymy, pewnego słonecznego dnia?


Moim życiem żądzą przypadki. Czasami odnoszę wrażenie, że ich ciąg(pozornie chaotyczny) posiada jakąś granicę. Albo bardzo dużo punktów skupienia.
Wiele razy słyszałem piosenkę "Vera" z płyty "The Wall", ale zamiast "Lynn" słyszałem coś w stylu "lived"(?) i tłumaczyłem to sobie jako coś w stylu "czy ktoś pamięta ją żywą?" i nie za bardzo się tym przejmowałem. Kiedyś tez obejrzałem TEN film i postanowiłem poczytać coś o TYM facecie. Po przeglądaniu mnóstwa stron związanych z nim i jego teorią (w szczególności z doktryną MAD) natknąłem się na wzmiankę o TYM filmie (polecam z całego serca-film arcydzieło). Postanowiłem obejrzeć ten film. Bardzo spodobała mi się piosenka na zakończenie (uwaga-spojler). Znalazłem wykonawczynię piosenki-Verę Lynn, dodałe filmik do ulubionych na yt i czasami, dla przyjemności, słuchałem samej piosenki.
Niedawno, słuchając "The Wall" na discmanie (nie pamiętam, czy pisałem że działa. Ale działa i to nawet dobrze) dotarłem do utworu "Vera" i usłyszałem linijkę:
Remember how she said that
We would meet again 
Some sunny day
Doznałem olśnienia, skoczyłem w kierunku książeczki dołączonej do płyty w poszukiwaniu tekstu, i rzeczywiście. Piosenka mówi o wokalistce Verze Lynn. I tak, kilka podciągów mojego życia okazało się mieć wspólną granicę w postaci 93-letniej brytyjskiej piosenkarki.

Pozostając w tematyce brytyjskiej-obejrzałem odcinek świąteczny doktora Who. Odcinek był całkiem w porządku. Śmieszy, ciekawy i w ogóle doktorowy. Teraz pozostaje mi czekać na nową serię. Ciekawe, czy i tym razem zakończy się końcem świata?

Znów, jak głupi, jechałem na plac handlowy, zobaczyć za radiem do iPoda. Sklep tym razem nawet nie był otwarty(a byłem po 10). Pojadę do głównego sklepu w centrum we wtorek, między zajęciami.

Sprawa telefonu stoi w miejscu-brak funduszy i zdecydowania na Wildfire.

Nauka, nauka nauka, lalalalala. Dzisiaj muszę zrobić przynajmniej te zadania, które prof. J. zadał na święta. Potem, dobrze by było, popatrzeć na zadania z Miary i Całki.
Gdzie ta przerwa świąteczna mi uciekła?

wtorek, 28 grudnia 2010

tjaaa...

Zamierzałem pobić rekord wpisów w miesiącu...i żeby to zrobić muszę pisać codziennie do sylwestra.
W tym wpisie mam sporo do nadrobienia. Więc tak: znów mnie jakaś temperatura dopadła. Na szczęście niekoniecznie wysoka, ale uciążliwa(dla mnie 37 stopni jest gorsze od 40). W pewnym sklepie nie udało mi się kupić radia do iPoda, ale nie opuszcza mnie nadzieja. Pójdę tam jeszcze przed sylwestrem i może się uda(ewentualnie pojadę do ich hurtowni-tak zdesperowany jestem!)

Po świętach. No cóż. Trochę zmartwień chorobą(nie moją) zaprzątało mi głowę.
Mój prezent dla N, choć skromny, to się spodobał. Ja dostałem P•U•L•S•E ...które sam sobie kupiłem;p więc szczególnej niespodzianki nie miałem(w siatce był nawet paragon).
Jestem więc(chwilowo) wytrwały w postanowieniu kupienia wszystkich płyt Pink Floyd. Na razie mam 2 albumy (oba dwupłytowe) i operę Ça Ira (również wydanie dwupłytowe).
Po przesłuchaniu PULSE, stwierdziłem, że mam osobowość podatną na sugestię. W utworze "Keep talking"...wystąpił(?) gościnnie Stephen Hawking. I stwierdziłem, że muszę sobie kupić "krótką historię czasu", albo przynajmniej ją przeczytać(wolałbym mimo wszystko kupić).

Śnieg pada. Ciekawe, czy znów zasypie miasto. Gdy 25 XII wracaliśmy od rodziny(koło Skawiny mieszkają) to było tak ślisko, że nie wiem ile dziesiątek różańca odmówiłem.

Na dzisiaj starczy. Jutro na bank coś napiszę. Grudzień musi być lepszy od lipca.

wtorek, 21 grudnia 2010

"...ma granicę nieskończony..."

Siedzę w sali komputerowej, ładuję najnowszy odcinek simpsonów i czekam na ostatnie zajęcia w tym roku. Podobno nie będę na nich sam. Przynajmniej 4 osoby mają być. Podobno.
I bardzo się zdenerwuję, jeśli w tym momencie jest wywieszana karteczka informująca o odwołaniu zajęć czy coś.
No. Obejrzałem simpsonów :)

W sali komputerowej pustki. Wszyscy powracali do domów. Też bym chciał...chociaż jak pomyślę o sprzątaniu, jakie mnie niewątpliwie czeka...

Idę się przejść. Tego posta wrzuciłem tylko po to, by polepszyć statystykę tego miesiąca;p

niedziela, 19 grudnia 2010

Piszę, bo chcę pobić rekord...

...postów w jednym miesiącu. Ten jest 9, więc tylko 4 i dorównam wpisom lipcowym :D
Ścigam się sam ze sobą, bo tylko z samym sobą jestem w stanie wygrać. I to tylko w niektórych konkurencjach.

Taaak. Na uczelni nie jest dobrze. Kolejne kolokwium z analizy zaliczone o włos. Z algebry kolokwium nie poszło mi tak dobrze, jak powinno(wyników jeszcze nie ma), a z Miary i Całki zbliżam się do 4, ale nie wiem, czy zdążę dojść do 5 przed końcem roku. A trochę mi na tym zależało. Teraz wychodzi moje nicnierobienie przez początek semestru.

Koniec roku. Święta. Nie czuję tej atmosfery. Chyba jestem za stary. Chyba jestem tak stary, że bardziej by mnie cieszyło podkładanie prezentów, niż ich otwieranie. Z jednej strony tęsknie patrzę na wózki z dziećmi, z drugiej strony...sam chętnie bym się bawił klockami lego, czy też bardziej dojrzałymi zabawkami(typu tabletami, telefonami i tego typu gadżetami). Normalnie instynkt ma...tacierzyński mi się odezwał....ale na to mam jeszcze kilka lat(prawda?).
Najbardziej świątecznie poczułem się chyba na rynku krakowskim. Mijając grupę ludzi pijącą grzańca i śpiewającą kolędy. Bo to jest bardziej świąteczne, niż te czerwone mikołaje, uchlane renifery i genetycznie zmodyfikowane skrzaty.

Niedawno mieliśmy inną rocznicę. Czernego Czwartku.
Jakie to dziwne, że ludzie nie wiedzą, co się wtedy stało. W szkole tego nie uczą, bo nauczyciele to pamiętają, i zakładają że uczniowie też. Za to uczymy się o wędzeniu mięsa, jako o postępie technologicznym, trójpolówce i wyborze sołtysa w XIII wieku. Nie wiemy, co się stało w Polsce w 1968, 1970, 1980...
Nie winię nauczycieli. Winny jest program, który nie pozwala im na nadążenie z materiałem.


Słucham "The Wall". Zgrałem sobie na dysk to CD urodzinowe(chociaż już miałem wcześniej). Ten prezent natchnął mnie do kupienia wszystkich(prawie) płyt Pink Floyd'ów. Może na gwiazdkę? Ich płyty w sklepie(nowe, oryginalne), kosztują 30-50zł, i można skompletować całą dyskografię. Tak pokazuje się szacunek dla prawdziwych artystów...mimo, że można posłuchać ich za free na youtube.

Co do telefonu. Na razie się wstrzymam z kupnem jakiegokolwiek. Poczekam, aż te za 1500 stanieją, albo aż wypuszczą coś lepszego niż wildfire i niewiele droższego(jak zapowiadane LG).

środa, 15 grudnia 2010

Źle ze mną

Tak podsumuję tylko warsztaty zimowe: w niedzielę uciekłem z dwóch ostatnich wykładów, stwierdziłem, że zaczęło się robić zbyt zaawansowanie. Dodatkowo nie chciałem wracać na drugi dzień(a znając komunikację-tak by się stało).

Oczywiście-nie poruszyłem sprawy prezentu z ludźmi z grupy. Kiedy była ku temu okazja, zapomniałem/robiłem zadania z miary i całki. Dalej nie wiem, co z tym fantem zrobić.
Co prawda oswoiłem się już z tą myślą, i nie gnębi mnie to nie wiadomo jak bardzo, ale gdy sobie o tym przypomnę, to czuję się źle:/

Dwa z trzech przedmiotów idą mi(odpukać) dobrze. Ten trzeci...NIENAWIDZĘ CZAJNICZKÓW!!! Pociesza mnie to, że nie będzie egzaminu po tym semestrze, ale i tak muszę zaliczyć ćwiczenia(przydałoby się jak najlepiej).

Dalej myślę nad kupieniem maty do skakania. Może to będzie odpowiedzią na zimowe "zastanie"? Mam nadzieję....ale dalej nie mogę się na to zdecydować:/

sobota, 11 grudnia 2010

Zażenowany, zawstydzony, głupi...

Taki się właśnie czuję. W piątek, po wykładzie kilka osób z mojej grupy poprosiło mnie o wyjście z sali komputerowej....i dali mi prezent urodzinowy. Opierałem się przed jego wzięciem(jak wymaga rytuał) i nie zaglądałem przy nich do środka(o tym też uczy dobre wychowanie). Dopiero gdy wróciłem do sali zobaczyłem, że w torebce nie była czekolada i kartka z życzeniami(jak się spodziewałem), tylko czekolada...i "The Wall". Oryginalne, w folii. Jak to zobaczyłem, myślałem,że ich pozabijam. Czuję się teraz jak gnida, pasożyt społeczny, co żeruje na naiwności innych, nic od siebie nie dając. Do dzisiaj mi już trochę przeszło. Ale dalej nie wiem, jak się zachować w poniedziałek.


Zmieniając lekko temat. Na warsztatach zimowych siedzę w dość sporej odległości od innych uczestników, więc się nie socjalizuję z nikim. Ale korzystam z wykładów(w większości są bardzo interesujące) i darmowego jedzenia. Pozytywnie zaskoczył mnie dr P. z którym miałem w zeszłym roku ćwiczenia z topologii. Oto niektóre z jego cytatów: 
"(...)zastosowanie matematyki kończy się na maturze, którą trudno nie zdać. Choć niektórym się to udaje-podziwiam ich", 
"(...)teoria gier nie rozwijała się w Polsce, bo za jej pomocą można udowodnić absurdalność gospodarki socjalistycznej",
"(...)to ciekawe, że kiedy pojawia się matematyk(w filmie/literaturze), to zawsze jest niezrównoważony psychicznie",
"Matematycy są nienormalni".
Żal mi tylko dziewczyny, która to organizuje, bo tylko lata z nowymi tackami z jedzeniem. Mam nadzieję, że to nie ona je wszystkie robi. Czułbym się wtedy jak pasożyt do kwadratu.


Jak tylko dotarłem do domu dopadło mnie widmo remontu. Wynosiłem stare meble z kuchni na śmietnik. Oczywiście dozorczyni miała pretensje o to, że teraz będę meble stały do kwietnia(po pierwsze: wcześniej nie mieliśmy nowych mebli, więc nie mogliśmy wynieść starych; po drugie: Podejrzewam że jutro, najdalej w poniedziałek, ich tam nie będzie).

piątek, 10 grudnia 2010

Po urodzinach

Wczoraj kilka ton gruzu po raz 21, od mojego urodzenia, okrążyło kilka ton podpalonego gazu.
Kiedyś moje urodziny mnie cieszyły-wiadomo-jako dziecko byłem pazerny na prezenty(kto nie jest?). Ale dzisiaj jestem ociupinkę mądrzejszy, i wiem że tak naprawdę to nie mam czego świętować. Wręcz przeciwnie. W ciągu 21 lat nie udało mi się nic osiągnąć, wręcz przeciwnie. Tylko pogrążałem się jeszcze bardziej.
Wczoraj życzenia złożyli mi ludzie z grupy. Miałem nadzieję że nie będą pamiętali, planowałem nawet przyjść na zajęcia razem z prof. J. ale byłem tak zestresowany kolokwium, że przyszedłem na zajęcia jako pierwszy i wszystkich poczęstowałem czekoladą(glukoza przed kolokwium) i się domyślili. Potwornie się speszyłem, zwłaszcza jak jedna dziewczyna(niemalże na siłę-tak się odpychałem) mnie wyściskała. Nie lubię sytuacji, w których jestem w centrum uwagi.

Z innych wiadomości: Google udostępniło SKLEP z aplikacjami do google chrome. Teraz niech udoskonalą tą przeglądarkę tak, by można było odinstalować już zainstalowane(powiedzmy że ktoś np. instalował wszystko jak leci żeby wypróbować i został z 5 aplikacjami do muzyki). Generalnie sprawa przedstawia się dość ciekawie, wymaga kilku usprawnień, no i sprzętu. Niestety, prototypowy netbook (zdaje się cr-45) będzie jedynie "udostępniony" mieszkańcom USA w celu zebrania opinii, i nie wejdzie na rynek.
Google też przymierza się do nowego portalu społecznościowego-"Google.me". Mam nadzieję, że zdobędzie on popularność. Jakoś mam większe zaufanie do Google niż Facebooka. Chociaż kiedyś miałem nadzieję że google talk wyprze gg, ale się nie powiodło :(

Zaraz będę zbierał się na zajęcia(Tak! W piątek!), ale tylko dlatego że od dziś odbywają się  "Warsztaty Zimowe" na naszym wydziale. Cieszę się jak głupi do sera z tego że idę. Odbieram to jako istotną zmianę w swoim życiu....chociaż chyba nie mama podstaw, by tak myśleć.

W kumulacji nie wygrałem 25 milionów, ale wczoraj  w ciasteczku z wróżbą, zamiast wróżby, była karteczka informująca mnie o wygraniu herbaty(w sklepie, w którym moja N. kupiła mi na urodziny herbatę i to właśnie ciasteczko). Nie wiem, czy to jest dobry omen, czy może mój los się zlitował i dał mi fałszywą nadzieję, zamiast prawdziwej wróżby.

Ze statystyk bloga wynika, że odwiedza go ktoś z Chorwacji, Francji, Kanady...ciekawe. Myślałem, że tylko jedna osoba wie o tym blogu.

Zbieram się do wyjścia. na dziś koniec smęcenia.

wtorek, 7 grudnia 2010

Po Mikołaju.

Dostałem wypasiony kalkulator i ziomalską bluzę z kapturem. Ze swoim prezentem chyba też trafiłem (chociaż w końcu kupiłem co innego niż zamierzałem).
Ostatnio nie mam za bardzo o czym pisać. Siedzę i się uczę, albo tracę czas na takie głupoty, że wstyd się przyznać.
Dziś rano można było stracić wszystkie zęby. I to bynajmniej nie z powodu dresów, tylko warstewki lodu, która zaatakowała wszelkie chodniki. Było bardzo niebezpiecznie, i ludzie chodzili jak pingwiny. Inaczej się nie dało.
I jeszcze się pochwalę, że się zapisałem na Warsztaty Zimowe i jestem z tego bardzo dumny.
Nie mam więcej o czym pisać, wrócę chyba do nauki na  czwartkowe kolokwium.

piątek, 3 grudnia 2010

Noga boli mnie potwornie

Ledwo daję radę chodzić. Nie mogę kłaść na niej żadnego ciężaru, chodzenie po schodach to istna komedia. Ale mam nadzieję że mi przejdzie do poniedziałku.
Dzisiaj znów posypało, ale nie tak tragicznie jak ostatnio. I nawet ładnie ten śnieg wyglądał. I tekst: "W taką pogodę chciałbym być kotem, bo bym pięknie na śniegu wyglądał" komentuje dzisiejszą pogodę w pełni.
Odkryłem dziś coś. Mile mnie to zaskoczyło. Otóż okazało się, że mój głos nie brzmi tak całkowicie beznadziejnie, jak ja się słyszę. Moja mowa, nagrana nową empetrójką mojej Lubej, okazała się brzmieć...(nie wierzę że to naprawdę piszę)...miło. Gdybym nie wiedział że to ja, to bym pomyślał że słucham audycji w radiu Tok FM. Naprawdę! Usłyszałem miły, ciepły i przyjazny głos. Zazwyczaj słyszę siebie jako połączenie wioskowego głupka, z chłopcem z wieczną mutacją głosu. Przez pierwsze kilka chwil byłem tak zaskoczony tym faktem, że myślałem nawet o umieszczaniu audio-postów na tym blogu(na wideo-bloga jestem zbyt brzydki. Lustra istniały wcześniej niż dyktafony i od dawna jestem tego świadomy). Ale nie ma potrzeby panikować-nie zrobię tego. Po pierwsze dlatego że nie miałbym o czym mówić. Pisać jest dużo łatwiej niż mówić, mogę robić przerwy, zastanowić się itp. Po drugie...może tylko ja się zachwycałem swoim głosem? Brzmi lepiej, niż to dotychczas odbierałem, ale to nie znaczy, że brzmi dobrze.
Jutro jadę zapolować na prezent mikołajkowy. Mam nadzieję że się spodoba. Podejrzewam że nawet jeśli nie trafię z kolorem, to nie zostanie rzucony w kąt pokoju. A nawet jeśli, to zostanie szybko posprzątany:D

czwartek, 2 grudnia 2010

Po kręglach.

Wczoraj byłem na kręglach i bilardzie z ludźmi z grupy. W kręgle wygrałem bezapelacyjnie(za cenę nadwyrężonego mięśnia czworogłowego uda), a grając pierwszy raz w życiu w bilard zremisowałem dwa do dwóch. Udało mi się odrobinę zintegrować z tymi ludźmi....i zdenerwować ich swoją wygraną(naprawdę grałem wtedy czwarty raz w życiu!).
Powrót był bardziej problematyczny. Najpierw czekałem 20 minut na autobus, by w końcu zdecydować się na pójście na piechotę. Spod Globe Trade Center na piechotę(w zimnie, śniegu i wietrze) dotarłem na IFUJ po swą Lubą. Razem wyruszyliśmy pod Bagatelę(po drodze kupując jej czapkę i rękawiczki<3). Gdy tam dotarliśmy okazało się że tramwaje jeżdżą bardzo niechętnie, i czekaliśmy jakieś pół godziny aż pojedzie 4. Tymże tramwajem(przepełnionym do granic możliwości) tłukliśmy się godzinę na Rondo Mogilskie. Potem ruszył bardziej obiecująco....by wykoleić się na czyżyńskim. Na szczęście złapałem busa i podjechałem na przystanek z którego przechwycił mnie tata samochodem służbowym. Przy okazji pomogłem mu zanieść do domu nowe drzwi. Drzwi do pokojów i łazienki oczywiście.
Dziś siedzę w domu. Postanowiłem odpuścić sobie dzisiejszy dzień, bo prawdopodobnie bym nie dojechał, lub nie wrócił. Mam nadzieję że nie będzie zbyt wielu sytuacji jak ta tej zimy.
Gdybym mieszkał na Zakrzówku, to bym pilnie się uczył. Więc to "mieszkanie" z postu sprzed kilku dni, nie było jedynie egoistyczną gadką...
Pora zabrać się za jakieś sprzątanie. Właśnie myję naczynia....znaczy zmywarka myje, ale ktoś je musiał tam wsadzić, więc i tak jestem bohaterem. Gdybym musiał je myć manualnie, to bym nie mógł robić w tym czasie tak pożytecznych rzeczy jak np: zamieszczanie postów na blogu;p
I jeszcze mnie jakieś choróbsko wczoraj próbowało złapać, ale mu się nie dałem. Wypłukałem sobie gardło jakimś paskudztwem i przed snem wziąłem dwie aspiryny. Czuję się zdecydowanie lepiej.
Po (kolejnej) śnieżycy wrócił do mnie pomysł kupienia sobie opinaczy. Moja krakowska oszczędność walczy z chęcią kupienia ich...nie wiem kto wygra...

wtorek, 30 listopada 2010

Tak sobie piszę

Czekam na angielski. Zaraz pewnie zacznę obić zadanie, potem pouczę się z analizy, ale na razie piszę swój "słitaśny internetowy pamiętniczek".
Tak przy okazji angielskiego: kiedyś wpadłem na pomysł pisania bloga po angielsku. Pomysł umarł wraz z pierwszym wpisem, ale teraz myślę że warto by go odświeżyć. Dla czystej zabawy.

Zdjęcie znalazłem na forum android.com.pl
Co do telefonu-mam pewne wątpliwości po zobaczeniu tego:
Jest to porównanie wyświetlaczy wildfire i LG swift.
Nie wiem teraz czy czekać na nowego LG, działającego pod androidem 2.2, czy przymierzać się do wildfire(na które i tak bym musiał poczekać).
Tak więc dylemat mam straszny.

poniedziałek, 29 listopada 2010

Zima, zima, zima

I to baaaardzo zła. Jak tylko wyszedłem z domu żałowałem że w wakacje nie kupiłem sobie opinaczy na allegro(armii szwajcarskiej, bardzo tanie i porządnie wyglądające). Na uczelnię jechałem zdecydowanie za długo:/ Zmarzłem i nawdychałem się spalin.
Od wyjazdu(6:20) do przyjazdu na kampus(ok 8:00) widziałem na drogach tylko jeden pług śnieżny.
Drogi nie były odśnieżone tylko rozjeżdżone. W tak dużym mieście jak Kraków to nie powinno mieć miejsca.
Budynek Instytutu Matematyki też nie sprawuje się najlepiej. Latem siada klimatyzacja, a dzisiaj siadło ogrzewanie, ale tylko na 3 piętrze.

Doszedł nam pas do masażu, zobaczymy jak to będzie działało;p

Na zajęciach prof. J. przyznał się że "zapis może być dla państwa mylący"(jest. Dla mnie. Od października. Nienawidzę fizyków za ich "de po deiks"), dr M. znów się mylił, dr J. przedłużył ćwiczenia i zabijałem go powoli wzrokiem.

Ostatni post był bardzo egoistyczny, więc zapewniam moich szanownych czytelników, że wygranej w totka nie przeznaczył bym tylko na siebie. Po prostu chciałem się trochę ponieść fantazji i wyobrazić rzeczy, których nie będę miał.

Sporo jeszcze do zrobienia, a jutro na rano. Kończę.

niedziela, 28 listopada 2010

Spadł śnieg.

Tak. Śniegu trochę nasypało. A od godziny 20 ma zacząć padać...do ok 14 w poniedziałek. Jeśli wierzyć prognozie będzie sypało baaaardzo. Znając mojego pecha-na zajęcia jeszcze dojadę, ale z zajęć już nie. Utknę gdzieś w ogromnej zaspie śniegu na środku Krakowa w zamarzniętym tramwaju bez ogrzewania(to jest włączane po 24 grudnia, o ile temperatura spanie poniżej zera absolutnego).
To nie tak że nie lubię śniegu. Ja kocham śnieg. Jak każda - urodzona w grudniu osoba. Ja po prostu wiem, że kierowcy MPK widząc "opad  atmosferyczny", bez względu na to czy jest to deszcz, śnieg, żaby czy meteoryty, zwalniają swoje pojazdy do 10km/h i wyłączają ogrzewanie. Komunikacja zbiorowa jest okropna(chociaż ta krakowska jest podobno na 9 miejscu w europie), ale podejrzewam że samochodem nie przejechałbym szybciej. Chociaż byłoby to doświadczenie o wiele przyjemniejsze niż jazda autobusem:ogrzewanie, brak tłoku, radio(Kraków, Tok albo trójka) gra uspokajająco, kubek z kawą(której nie pijam) w uchwycie...i niech korek na cały Kraków, niech żabami rzuca, ja jadę koło przystanku i śmieję się z marznących ludzi.
Oczywiście jest jeden mały problem. Swój samochód będę miał jak na niego zarobię, albo jak wygram w totka. Czyli muszę czekać na te wymarzone zarobki zawodowego matematyka, bo mój pech nie pozwala mi nawet na wygranie parafialnej loterii dobroczynnej.
Co bym kupił gdybym wygrał? Mieszkanie. Na Zakrzówku. Nie jakieś specjalnie duże i drogie(wszystkie są drogie). Urządził bym je sobie skromnie, łóżko(duuuuuuuuuże), biurko(na nim najszybszy komputer->tu bym się rozpieścił), szafa na to kilka ubrań które mam....no i duuuuże regały na książki. Samochód? Też nie jakiś drogi, byleby miał klimę i uchwyt na kubek.
To takie moje materialistyczne marzenia.

sobota, 27 listopada 2010

Dawno mnie tu nie było.

Planowałem kiedyś napisać post z okazji rocznicy istnienia tego bloga. Z powodu lenistwa i pewnego poczucia beznadziejności tego nie zrobiłem.
Co udało mi się osiągnąć od czasu pisania tego bloga? W gruncie rzeczy to nic. Nie otwarłem się bardziej na ludzi, nie zdobyłem tłumu fanów mojego bloga...
W nauce idzie mi zadziwiająco nieźle. Obawiam się że to może być jakiś podstęp losu i przeznaczenia (te dwa małe skurczybyki zawsze coś przeciwko mnie knują). Nie potrafię być optymistą, jestem naiwny, ale nie aż tak!
Wczoraj się dowiedziałem, że u mnie na kampusie odbywać się będą mistrzostwa polski w go. Gdybym dowiedział się trochę wcześniej, to może wziąłbym udział w imprezie towarzyszącej(tj. turnieju go dla amatorów), ale zapisy było do 9:30, więc jestem przynajmniej godzinę spóźniony. Ale muszę porozmawiać z facetem, który prawdopodobnie organizuje u nas grę w go, o tym czy rzeczywiście ta gra ma u nas miejsce.

Muszę zmienić telefon. Ten zaczyna się psuć, tracić zasięg w nieodpowiednich miejscach....a ma dopiero trzy lata. Zapatruję się na HTC Wildfire. Ale za tą cenę chciałbym mieć ekran z lepszą rozdzielczością(normalnie bym na to aż tak nie psioczył, ale to naprawdę kupa kasy). Tak naprawdę to interesują mnie telefony z androidem, a ten model HTC wydaje się najtańszy.

Ostatnio "zawiesiłem" bieganie. Jest zimo i ciemno. Dobrym pomysłem wydaje się być nordic walking w sobotę/niedzielę. Kijki na allegro są już od 5zł (:o) i jeszcze mama obiecała mi że by ze mną chodziła. Inwestycja ciekawa, 10zł to nie majątek....ale jestem ciekaw jak by wyglądała jakość tych kijków(normalnie w sklepie kosztują minimalnie 50zł), i czy rzeczywiście bym starał się z nimi chodzić i z nich korzystać.

Pogoda pod psem. Przez chmury, nawet teraz, przedostaje się minimum światła. Jest zimno i okropnie. A w poniedziałek pewnie będzie jeszcze gorzej:/ Staram się sobie zorganizować czas. Wiem co mam robić, ale mnie to nie przekonuje do robienia tego. Już kilka razy w swoim życiu próbowałem rozpisywać dni co do godziny i mi się to udawała...ale się do tego zbytnio nie przywiązywałem...ale zawsze, gdy chcę wprowadzić jakąś zmianę w swoim życiu wracam do tego pomysłu. Mam posprzątać i się pouczyć.
Więc do roboty!

czwartek, 21 października 2010

Choroba i remont

To są chyba najczęściej pojawiające się tematy w moim blogu. Niestety jestem chory i w trakcie remontu. Ten ostatni przeciągnął się o tydzień i wszyscy mamy go serdecznie dosyć:/ Na szczęście już dzisiaj jest ostatnie malowania, więc można będzie posprzątać...właściwie to cały tydzień zajmie nam doprowadzenie mieszkania do stanu minimalnej używalności...
Zachorowałem na oskrzela, więc od poniedziałku siedzę w domu. Omijają mnie bardzo ważne zajęcia i będę musiał to nadgonić. Dobrze że wypożyczyłem książki. Obawiam się jednak, że sprzątanie tego bajzlu może zaabsorbować większość mojego czasu i energii.
W polityce zamęt. Strzelają do opozycji. I to podobno wina rządu. Ale nie mogę nawet temu zaprzeczyć, bo każda krytyka opozycji będzie brana jako wezwanie do mordu. Dlatego siedzę cicho i zmieniam temat.
Właśnie zostałem odpięty od internetu z powodu tego że jest malowane wokół kabla. Z tym kablem to jest cała historia i zastanawiam się jak zostanie to rozwiązane. Wtyczka wisi w połowie drogi pomiędzy drzwiami do pokoju a drzwiami wyjściowymi. Coś wspaniałego.
I jeszcze antywirus odmówił posłuszeństwa. Każe mi się zainstalować i tego nie robi:/
W ogóle coś jest nie tak z komputerem i przydało by mi się zrobić format dysku...
No nic. Wracam do chorowania dalej. Może jak znajdę gdzieś mop to uda mi się wymyć podłogi?
Najlepiej byłoby zacząć od starcia kurzu(gruzu) z półek, biurka, szafek, drukarki, fotela...i wielu innych:/

czwartek, 14 października 2010

Tutułem przeprosin.

Przepraszam rzesze moich czytelników za przerwę w pisaniu. Była ona spowodowana pracą od 7 do 19 przez wrzesień, brakiem internetu na początku października i obecnym w moim domu remontem.
Jednak w trakcie tej przerwy czyniłem pewne notatki, które postaram się wrzucić w najbliższym czasie jako podsumowanie mojej nieobecności.
Obecnie siedzę sobie w sali komputerowej mojego instytutu i czekam w ten sposób na angielski. Trochę bałem się tego przedmiotu. Toż miałem dwa lata przerwy w nauce. Ale okazało się że na tle grupy tak bardzo się nie wyróżniam. mam bogate słownictwo i dobry akcent. Mam problem z poprawnym określeniem czasu, w którym się znajduję. I am time traveler. And I don't need TARDIS to do it.
Doktor Who wyjdzie dopiero w okolicach bożego narodzenia, w doktorze housie mam 3-odcinkową zaległość(przez brak internetu i leniwość). Teraz większym priorytetem dla mnie jest ZROZUMIEĆ O CO CHODZI W FUNKCJACH KILKU ZMIENNYCH, BO ZA CHOLERĘ NIE WIDZĘ W NICH CZAJNICZKÓW!!!!! I właśnie na szukaniu czajniczków/malowaniu/sprzątaniu upłynie mi nadchodzący weekend.

poniedziałek, 6 września 2010

Po pierwszym dniu.

Głupi jestem. Podświadomie spać mi się nie chciało wczoraj i  całą noc praktycznie przeleżałem i nie spałem. Już się balem że zasnę gdzieś między okleiniarką a wiertarką... Nie wiem czym mój mózg się aż tak denerwował. Było całkiem spokojnie dzisiaj. Nawet strasznie zmęczony nie jestem. Doskwierał mi jedynie brak wody, ale i to pokonałem.
Przeraziło mnie jedno: wszyscy pracują do 19. Wcześniej jak pracowałem, to o 17 robiło się spokojnie, bo 90% wychodziła do domu. Mogłem wtedy bez stresu i hałasu skręcać szufladki lub wiercić elementy. Teraz jest dużo zamówień, więc wszyscy zostają do końca. To mnie stresuje:/
Jutro oczywiście nie chce mi się iść, ale pójdę! Dam radę do końca miesiąca!
Czekam już tylko na wolną łazienkę.
Dobranoc!

niedziela, 5 września 2010

Jutro do pracy.

Potwornie mi się nie chce pracować. Nawet mnie tak perspektywa zarobienia kilku groszy nie pociąga. Nie będę mógł się wysypiać do woli, wieczorami będę potwornie zmęczony, nie będę miał na nic czasu.
Z drugiej strony będę coś robił(da mi to jakieś poczucie użyteczności), zarobię pieniądze(dam je na konto oszczędnościowe, więc nie będę się nimi cieszył od razu) i może schudnę. To ostatnie mnie chyba najbardziej pociąga. Od dawna nie biegałem, nie wiem dlaczego. Może dlatego że niewiele to dawało w odniesieniu do wagi, może przez to że nie było pogody, albo przez ostatnie wydarzenia? Sam nie wiem.
Jestem w pełni przygotowany do następnego roku akademickiego. Mam segregator, wkłady, długopisy;p tylko iść z uśmiechem na ustach do nauki.

sobota, 4 września 2010

Jeszcze miesiąc...

Miesiąc pracy. Do rozpoczęcia roku akademickiego mam możliwość pracować w tym samym zakładzie co poprzednio. Pieniądze zawsze się przydadzą. Nie chodzi tu o książki, tych jest multum w bibliotece. Ale kasa na "drobne wydatki" też się przyda. Nie chodzi o to żebym co tydzień na tipsy i do fryzjera chodził...ale zawsze znajdzie się coś co będzie wołało "kup mnie".
Ostatnio właśnie kupiłem sobie krzesło do biurka(okropnie wygodne<3) i...kaptur do mojej kurtki wojskowej. Kaptur jest nowy i kolorowy, kurtka stara i wytarta(kupiona była używana). Ale największy problem z tym kapturem polega na tym że jest on niewyobrażalnie głęboki. Został on zaprojektowany tak, by żołnierze Jej Królewskiej Mości mogli bez problemu założyć go na hełm. Czyli, żeby nie wyglądać jak idiota, muszę chodzić w hełmie...
Wizytę w Pieninach opisałem dość ogólnie. Może to przez moje lenistwo, może przez chęć zachowania choć odrobiny tajemniczości.
Kiedy wszedłem na Palenicę, doszło do mnie że kocham góry. I bardzo bym chciał mieć jeszcze trochę czasu by wejść na kilka innych, które były w okolicy. Inne przemyślenia? Potrzebuję bluzy, rozpinanej z przodu. Ta, którą miałem na wyjeździe, była stara i trochę zbiegła się w praniu przez ten czas(nie chodzi o to że się nie mogłem dopiąć, bo mogłem, tylko rękawy były odrobinę za krótkie). Myślałem o kupieniu koszuli mundurowej do kompletu do kurtki(model Solider 95). Ale okazało się że ten rozmiar i model ciężko znaleźć...a przynajmniej ciężko znaleźć takie nieuszkodzone. I jeszcze jedno:woda. O mało co się nie odwodniłem(no, bez przesady, ale naprawdę pić mi się chciało), więc muszę pomyśleć o kupnie jakiejś manierki lub camel backa.
Nie wiem kiedy znów uda mi się wyjść w góry, ale nie mogę się tego doczekać.

czwartek, 2 września 2010

Po dłuższej przerwie wracam do pisania.

Zabierałem się do tego od kilku dni/tygodni...co tylko świadczy przeciwko mnie. Dowodzi to również że jestem leniwy. Bardzo leniwy.
Wiele się działo w tym czasie. Stało się też najgorsze, o czym nie będę pisał. W cieniu tego wydarzenia spędziłem kilka dni w Szczawnicy z moją Lubą. Pozwoliło mi to zachować psychiczną równowagę i spokój umysłu.
W pierwszy dzień, zaraz po przyjeździe, byliśmy zmuszeni przeczekać w parku kilka godzin zanim nasz pensjonat rozpocznie dobę hotelową(nie sprawdziliśmy tego przed kupieniem biletów), ale opłacało się. Pokój był ładny, zadbany, łazienka czysta a aneks kuchenny(wspólny dla trzech pokoi) dobrze zaopatrzony.Po rozpakowaniu się poszliśmy rozejrzeć się po okolicy. Jednak po niezbyt długim czasie przegoniła nas burza(bardzo silna, prądu przez pewien czas nie było).
Widok na "wyspę" na Dunajcu przed burzą:
I po burzy:

Aha! Drodzy czytelnicy. Jeśli kiedykolwiek zobaczycie że z zalesionego zbocza góry unosi się biały dym, to nie znaczy że pali się las! Góry po prostu tak robią.
No więc we wtorek rano ruszyliśmy do Czerwonego klasztoru. Dwie godziny spacerkiem. Na miejscu nie byliśmy długo, bo wczorajsza burza i kilka chmur na niebie przeraziło mnie i skłoniło do szybkiego powrotu. Niestety niepotrzebnie. Żałuję tego, że nie zostaliśmy tam dłużej.
Na następny dzień tak bardzo bolały nas nogi, że zdecydowaliśmy się tylko na wypad do Leśnicy. Wcześniej wymieniliśmy złotówki na euro. Co prawda można płacić na Słowacji złotówkami, ale po kursie dużo wyższym niż w kantorach. Ten spryt nie przeszkodził nam zapłacić 4 euro za porcję knedliczków w pierwszej karczmie. Karczma ta była kilometr przed wsią, w miejscu z którego nie widać właściwej Leśnicy. Większość turystów poprzestaje na tej karczmie. Jakiś kilometr dalej jest karczma, w której za porcję knedlików liczą 2 euro...W czwartek postanowiliśmy jednak wejść na jakąś górę. Ruszyliśmy o 9 (z godzinnym opóźnieniem) na Palenicę. Kiedy już się tam wdrapaliśmy(aż tak męczące to nie było i czas wejścia był taki jak w przewodniku), kupiliśmy po kubku herbaty z cytryną. Jeszcze nigdy mi tak herbata nie smakowała.
Po pokrzepieni się ciepłym napojem ruszyliśmy dalej na Szafranówkę. A potem grzbietem Pienin dookoła Jarmuty aż do wsi Szlachtowa.
Następnego dnia trzeba było się spakować i wyjechać.
Czego mi brakuje? Wspólnych chwil...i gór.

wtorek, 10 sierpnia 2010

allons-y!

No jeszcze nie dzisiaj. Jeszcze kilka dni do wyjazdu. Ale już wiem że nie będę miał nowych spodni...
Poczta polska przyjmuje reklamacje na przesyłki polecone PRIORYTETOWE po upływie 14 dni roboczych...co oznacza że nie mam szans na spodnie przed wyjazdem....
Jest ładna pogoda. Mam nadzieję że przyszły tydzień też będzie ładny. Jakoś nie uśmiecha mi się chodzić po górach w czasie burzy...potrzebuję kompasu. Nie wiem po co, ale będę się czuł pewniej mając kompas przy sobie.
Zawsze wydawało mi się że krzyż jest symbolem religijnym, a nie politycznym. Dzisiaj niestety nie jest to już takie oczywiste. Jedni walczą przeciwko, jedni za a cała reszta ma to w d..... Bo jak wyjaśnić że pod krzyżem nie ma całej Warszawy, tylko kilkudziesięciu ludzi? Cały kraj jest tym już zmęczony. To może była manifestacja jedności narodu, wiary i religii. Dzisiaj to jest już tylko szopka. Niemalże krakowska.

czwartek, 29 lipca 2010

Vanitas vanitatum, et omnia vanitas..

"Impreza" nie była aż tak zła jak zakładałem. Cieszę się że nie mam po niej nowych znajomych na fb czy nk (nie daj Boże na twitterze). To że piszę dopiero dzisiaj nie znaczy też że impreza była aż tak dobra. Znów ignorowałem ludzi i znów byłem ignorowany, więc nie jest źle. Oczywiście dowiedziałem się o ludziach których nie znam więcej niż oni sami wiedzą o sobie, ale nie przejmuje mnie to aż tak.

Rano pobiegłem tylko 7 km. W trakcie stwierdziłem że nie dam rady przebiec "ustawowych" dziesięciu.
Zresztą rano nie powinno się biegać na długie dystanse, tylko tak dla "kopa";p Tylko 3 km różnicy ale nie czuję się tak zmęczony jak ostatnio po przebiegnięciu 10 kilometrów.

Odesłałem spodnie i zamówiłem nowe kurierem. Do dzisiaj nie ma żadnej odpowiedzi ze strony sklepu. W ciągu trzech dni powinno dojść do Wrocławia(???). Dodam że list był priorytetowy i polecony!

Ostatnio czytam książkę o szybkim czytaniu, ale nie idzie mi to za szybko...próbuję też pisać szybko, ale chyba jeszcze nie wyprodukowali  odpowiedniej klawiatury do moich palców. Zbyt szybko męczą mi się nadgarstki od trzymania ich w odpowiedniej pozycji.

wtorek, 27 lipca 2010

Znów udawać człowieka przed ludźmi mi przychodzi...

Tak, tak...znów na imprezę idę. Znów nie będę nikogo znał. I znów nie będę się odzywał.
Mniej więcej tak to będzie wyglądało.

Na dodatek głowa mnie rozbolała:/

Czy ja nienawidzę ludzi?

Może troszkę...i to tylko tych zbyt radosnych i w dużych skupiskach.

A może to kwestia braku przyzwyczajenia?

Dziś przybrać taktykę "możesz oglądać moją osobowość jak jeansy na Tomexie"...coś w stylu
Cześć jestem P. Jak miło mi Cię poznać. Na pewno zapamiętam Twoje imię, kto wie kiedy może mi się je w życiu przydać. Świetny dowcip! Już dawno się tak nie śmiałem. HAHAHAHAHAHAHAHA...
No może lekka przesada. Raczej będę kontynuował taktykę "nikogo nie zaczepiaj to sam też nie będziesz zaczepiany"

Zawsze działa.

Oczywiście to zależy od tego JAK ma to działać.

Czy to ważne?

Głowa mnie boli.

Idę zrobić sobie herbatę...

Best Simpson Intro ever - Tik Tok :D

piątek, 23 lipca 2010

Kolorowo się tu zrobiło na blogu

Głównie za sprawą tego, że miałem humor na wrzucenie filmików i tego starego zdjęcia.
Znów mi humor nie dopisuje. Przez to siedzenie w domu czuję się coraz bardziej zdołowany. Muszę się gdzieś wyrwać! Chyba nawet pójdę sobie dziś pobiegać. A jutro...no cóż...się zobaczy.
Ostatnio zalało mi piwnicę i przez kilka następnych dni trwała jej ewakuacja. Podstawiono tylko jeden kontener, więc reszta śmieci wylądowała obok niego. Zapowiedziano że jeśli tylko pojawi się nowy kontener to SAMI mamy go zapełnić śmieciami obok, inaczej obciążą nas kosztami(nasza kochana spółdzielnia bierze pieniądze za nic. Tak kiepskich chodników i dróg to nawet na wsiach nie ma). Ale w nocy ludzie z sąsiednich bloków(należących do innej spółdzielni) wyrzucili na tą stertę swoje "odpady nietypowe". Więc żeby góra śmieci nie stała do końca świata(lub wysprzątania osiedla), łaskawie przysłali większy kontener wraz z panami do ładowania. Za dodatkową atrakcję można uznać odkażanie piwnic. Bo tak naprawdę to chyba nie woda nas wtedy zalała...

W polityce jak zwykle burdel. Pis bawi się w prywatną komisję śledczą ds. katastrofy. Szczegóły KATASTROFY KOMUNIKACYJNEJ mają badać ludzie przypadkowi, niedoświadczeni i niemający absolutnie nic wspólnego z transportem publicznym. Posłanka Kępa zachowuje się jak w przedszkolu i płacze "bo kolega na nią nakrzyczał". I co z tego? Może jeszcze za warkoczyki ciągnął?
Z Platformy aktywny jest tylko Palikot. Jak już pisałem, mam nadzieję że po zaprzysiężeniu "swojego" prezydenta, rząd weźmie się ostro do roboty.

Po wielu dniach wyczekiwania przyszły mi spodnie....i przeceniłem samego siebie. Spodnie są za duże, i nie wiem co zrobić. Może mama będzie w stanie sprowadzić je do mojej sylwetki, ale jeśli się nie da to będę próbował zamienić rozmiary. Może się uda i tata będzie jechał gdzieś do Wrocławia to bym się z nim zabrał. Jakoś mi się nie uśmiecha płacić za wysyłkę w dwie strony.

W te wakacje przeczytałem zdumiewająco mało książek. Muszę się wziąć za siebie w tym względzie. Kilka książek z tej listy nawet przeczytałem, ale dalej jest z czego wybierać:)
Chciałem kiedyś zamieścić na tym blogu listę książek z biblionetki, ale nie ma za bardzo takiej opcji.

wtorek, 20 lipca 2010

Zdjęcie sprzed...chyba dwóch lat. Nie wiem czemu to wrzucam, chyba tylko po to by się przekonać jak wyglądają zdjęcia na tym blogu;p enjoy.
Posted by Picasa

Animals Please Don't let me be Misunderstood.

Co się ze mną dzieje naprawdę nie istnieje...

Ostatnio częściej zmieniam wygląd bloga niż na nim piszę. Nie mogę trafić na szablon który by mi odpowiadał. Zrobić samemu? To by wymagało siedzenia na kompie cały boży dzień....a ja przecież jestem bezproduktywny w te wakacje;p
Spodnie dalej mi nie przyszły. Dziś mija dwa tygodnie od ich wysłania i nie będę miły pisząc maila...no dobra, jak zwykle będę zbyt uprzejmy. Ale tak tego nie przepuszczę! Zmienię kolor zamówienia na "woodland", ludzie na osiedlu się będą patrzyć jak na menela(ostatnio zauważyłem że ludzie w spodniach moro to głównie menele...) ale nic mnie oni nie obchodzą.

Bilety na wakacje kupione. Teraz tylko trzeba się doczekać sierpnia.

Egzystencjalne smęcenie zapełnia tego bloga. Nie do końca mi się to podoba, bo z tego nic nie wynika. Wolałbym pisać o konkretach, a nie smęcić.
Nie lubię filozofii, jest zbyt....nieścisła. Jedyny filozof który do mnie przemawia nie jest filozofem i jest to Terry Pratchett. Jego książki są tak przepełnione filozofią że człowiek bierze ją za humor lub sarkazm.
Filozofia, zawarta w książkach ze Świata Dysku, jest unikatowa. Chociaż wyznaje ją większość ludzi na Ziemi. Na pytanie o sens istnienia, odpowiada ona (a w każdym razie równie dobrze może tak odpowiedzieć): "pierogi ruskie". Większość ludzi nie zaprząta sobie głowy sensem istnienia wszechrzeczy. Ludzie i są dostatecznie strapieni innymi problemami tak, że te pozornie najważniejsze pytania są tylko zawracaniem głowy.
A Ci co mają za dużo wolnego czasu siedzą, piszą głupoty i użalają się nad rasą ludzką.

czwartek, 15 lipca 2010

Moje wpisy na blogu są żałosne

Każdy jeden! Przynajmniej z tych ostatnich. Nie mam o czym pisać, mój styl pisania również się nie poprawił od czasu gdy zacząłem pisać bloga. Nie otworzyłem się na ludzi, wręcz przeciwnie, czuję się coraz bardziej zamknięty w sobie. Jest mnóstwo rzeczy które chciałbym robić, ale brakuje mi czasu, pieniędzy, chęci, sposobności czy też znajomości. A skoro nic nie robię to nie mam co opisywać. Osiągnąłem szczyt bezproduktywności....i dalej idę w górę. Tylko się użalam nad sobą. A te upały mnie dobijają:/ chociaż równie dobrze są kolejną wymówką od roboty...
Google podobno szykuje serwis społecznościowy. Tylko na co mi on? Przecież ja nikogo nie znam i nie utrzymuję z nikim kontaktów. Sam nawet nie wiem dlaczego. Po prostu głupie mi się wydaje napisać do kogoś, kogo nie widziałem od ponad roku "cześć, co słychać?"...po pierwsze nie interesuje mnie "co słychać", a po drugie nie lubię zawracać ludziom głowy. Tylko bym przeszkadzał.
Ot i całe moje życie towarzyskie.

środa, 14 lipca 2010

upałupałupałupał....

I to ogromny upał!
Remont dawno się skończył, ja na pole nie wychodzę bo w domu chłodniej. Przyszedł mi zamówiony kapelusz, pas, ładownica, a nie przyszły spodnie. Już ponad tydzień na nie tak czekam i nic.
Ciepło jest i nie biegam:/ a mam straszną ochotę. Chociaż na spacer pójść. Ale to nie wchodzi w grę przy tym cieple, mojej tuszy i kolorze włosów. W ogóle od dzieciństwa miałem wpajaną do głowy prawdę:"masz czarne włosy to noś czapkę na słońcu". Stąd ten kapelusz na wyjazd.
I tak siedzę w domu zamiast zdobywać formę na wyjazd.
Idę do sklepu.

czwartek, 8 lipca 2010

wszystko co robię polega na nicnierobieniu

Tak. Siedzę w domu nic nie robiąc. Może poza okazjonalnymi wyskokami do garażu.
Niebo jest piękne i bezchmurne. Aż żal w domu siedzieć. Moje myśli błądzą od Pienin po Prokocim...lekko zahaczając o listonosza, bo czekam na przesyłkę. Związaną zresztą z Pieninami. Wczoraj przejrzałem tony aukcji na allegro ze sprzętem wojskowym i turystycznym. Jakbym planował obóz surwiwalowy a nie wyjazd do pensjonatu.
Właściwie to chętnie bym pojechał kiedyś na jakiś obóz wędrowny, biwak, namiot i.t.p. Nie wiem czy bym wytrwał, ale myślę że spodobałoby mi się samo łażenie po górach.
Już prawie 13 a listonosza dalej nie ma. I to ma być priorytet? Nie chodzi o godzinę, po prostu dziś powinna przesyłka dotrzeć, a nasz listonosz chodzi przed południem.
No nic. Czekam dalej. Już nie mogę wchłonąć w siebie więcej Doktora Who. To straszne, ale muszę zrobić sobie przerwę.

poniedziałek, 5 lipca 2010

remont lalalalalala....

Remont w mieszkaniu jest okazją do nerwów. Nie tylko sąsiadów budzonych o 6 rano odgłosem wynoszenia starego dywanu na śmietnik. Napięcia wewnątrzmieszkalne mogą zasilić spore miasto. Poranna pogoda odpowiadała mniej więcej mojemu nastrojowi. Zwłaszcza jak musiałem w deszczu i całkiem mokrej już kurtce biegać na śmietnik i z powrotem. Już mi przeszło. Stary komputer wrócił na swoje miejsce, więc bawię się w instalowanie ubuntu (najstarsze jakie znalazłem. Nowsze mogło by na staruszku nie zadziałać).
Generalnie nie jest źle. Popijam yerba mate, wsłuchuję się w wiertarkę po lewej i starego kompa po prawej(komp chyba głośniejszy). Przyszedł mi wreszcie "Słownik racjonalny" Hugona Steinhausa. Ten facet był prawdziwym geniuszem.

I już po wyborach. Oglądaliśmy "wieczór wyborczy" w trakcie przesuwania mebli, i to było ostatnie co zobaczyliśmy przed odłączeniem go od anteny.
Jestem jedyną osobą w domu, której odpowiada wynik. Nie powiem bym się bardzo z niego cieszył, Platforma mogła wysunąć lepszego kandydata, ale dobre i to.
Straszą prezydentem uległym wobec rządu. Według konstytucji prezydent powinien być popychadłem. Rządzić ma rząd, a prezydent ma nie przeszkadzać. PO może teraz wcielić w życie tzw. "trudne ustawy" bez obawy, że prezydent którąś zawetuje "dla zasady".
Ale żeby to zrobić trzeba być odważnym. Słuchałem kiedyś audycji radia Tok FM w której padło bardzo mądre zdanie, szło to m.w. tak:"od dawna wiadomo jakie ustawy są Polsce potrzebne, ale wiadomo też że tan, kto je wprowadzi nie wygra następnych wyborów".
Po jest w trudnej sytuacji. Jeśli nie zacznie reformować-straci wyborców takich jak ja. Jeśli zacznie reformować-straci wyborców którym zacznie się żyć gorzej. Niestety nie wszyscy rozumieją że nie można w kraju wprowadzić "dobrobytu" od tak. Na to by reformy "zadziałały" i przyniosły efekt i "plon obfity" potrzeba kilku kadencji.
No cóż. Pozostaje mi zamknąć się w domu, oglądać doktora who i czekać na zmiany, miejmy nadzieję że na lepsze.

sobota, 3 lipca 2010

Wakacje

Nie wiem jak tego dokonałem, ale zaliczyłem sesję w pierwszym terminie. Radość do mnie aż tak nie dociera. Po pierwsze dlatego że trochę późno to zrobiłem, po drugie dlatego że inne rzeczy martwią mnie bardziej niż sesja raduje.
Wyjazd wakacyjny planuję później. Pomiędzy jednym remontem a drugim. Pierwszy zacznie się już w poniedziałek, a to oznacza że teraz zamiast pisać bloga powinienem zabrać się do przygotowań do remontu. Rzeczy typu:"powsadzanie wszystkiego do pudeł" czy "no nie wiem...trzeba to gdzieś dać" nie zrobią się same. Na osiedlu jacyś ludzie (pewnie pijani, jest już 10:13) drą się na siebie. Uroki osiedli.
Dzisiaj rano zmusiłem się żeby wstać o 6:20 i poszedłem biegać zwykłą trasą (10 km). W trakcie sesji niewiele miałem okazji do biegania, więc z tej wyprawy wróciłem ledwie żywy. Trasę przebiegłem w czasie zbliżonym do zwyczajowego, ale w strefie(uderzeń serca na minutę) znajdowałem się jakiś kwadrans krócej. Muszę zwalić to na brak formy i ćwiczeń w ostatnich dniach.
Jako rozrywkę mam "Doktora Who". Serial jest genialny i ogromnie naciągany:D ale  to właśnie jest w nim najlepsze.
Wracam do sprzątania. Dziś czeka mnie jeszcze wycieczka samochodem po Tatę do pracy i wizyta w szpitalu.
Powinienem jakieś książki zacząć czytać. Mam sporo nieprzeczytanych na półce, muszę tylko wybrać.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Ten nowy, wspaniały świat.

Znów siedzę i kradnę internet od uniwersytetu, ale będę zaraz się uczył "Maple" na dzisiejsze kolokwium.
Wczoraj znów biegałem. Gdy dotarłem na osiedle, to myślałem że nie dotrę do domu, choć zostało mi niecałe 200m do klatki. Trochę przesadziłem biegnąc dzień po dniu 10km. Nawet teraz jestem zmęczony. Najbardziej martwi mnie to, że lewe kolano mnie boli. Chyba będę musiał kupić sobie opaskę na kolano.

Nowy wspaniały świat...to tytuł powieści Aldousa Huxleya, którą po nocy słucham na iPodzie(radio jest ustawione tak, by działało, ale większy wstrząs i przestanie:/). Świat jest straszny. Jeszcze nie czytałem antyutopii która by aż tak mnie obrzydziła. Co prawda nie wiem jak książka się skończy, ale świat ten mnie przeraża. Generalnie polecam tą powieść. Zwłaszcza osobom o "lewicowych" poglądach. W szczególności zwolennikom przerywania ciąży. Świat w którym ludzie przestają być żyworodni nie jest już światem z ludźmi. Ludzie nie są tam ludźmi...a tutaj są?

Czytałem własne wpisy na blogu. Są potwornie chaotycznie i mało estetyczne. Poniekąd wynika to z tego, że nie wiem o czym pisać. Właściwie to nawet nie wiem dlaczego dalej piszę tego bloga. Ale piszę. Może kiedyś się to do czegoś przyda?

niedziela, 6 czerwca 2010

Tak, tak. Uczę się.

Naprawdę. Teraz mam małą poobiednią przerwę, ale zaraz wracam do całek i szeregów. Mam nowy wiatrak do chłodzenia mojej spracowanej głowy, więc nie będzie aż tak źle siedzieć cały dzień w domu. Szkoda że nie mam na polu miejsca gdzie mógłbym się spokojnie uczyć. Ale może uda mi się wyjść pobiegać po południu.
Nawet mi to bieganie jakoś idzie. Wczoraj w półtorej godziny przebiegłem 10km. Wynik mało imponujący, ale mnie zadowala. Ciężko jest dobrać jakieś dobre trasy. Droga, która wydaje mi się ogromnie długa to tylko 10 km. Na dłuższy dystans musiałbym się wybrać w Kraków(i to dosłownie), i biegać wśród spalin. Mogę jeszcze wybrać przeciwny zwrot i biec w jakieś podkrakowskie wsie, ale niezbyt to bezpieczne.
Jeśli dziś będę biegał, to wybiorę tą samą trasę co wczoraj, ale z tą różnicą, że będę biegł niezgodnie z ruchem wskazówek zegara. Zobaczę jak mi to się uda.
Jak na razie wracam do nauki.

wtorek, 1 czerwca 2010

Pada

Niestety pogoda pod psem. Wczoraj udało mi się biegać przez 20 minut. Wiało potwornie. Dzisiaj jest jeszcze gorzej i raczej mnie uda mi się biegać...chociaż gdybym ubrał czapkę? Nie wiem jeszcze co zrobię.
Mam przerwę między zajęciami i jak każdy pilny student okradam instytut z internetu. Przeglądałem różne blogi. Wydają się bardziej osobiste niż mój. Ten blog to właściwie tylko moja narzekalnia. Nie opisuję tu dobrych rzeczy...właściwie to dlatego że uważam je za zbyt osobiste. Natomiast wszelkie żale wylewam w zerojedynkowy świat.
Kampanii wyborczej ani widu, ani słychu. Normalnie bym się przejmował, ale te wybory jakoś mnie nie zajmują. Będę głosował na kogoś, do kogo nie jestem przekonany. Będę głosował przeciwko komuś, kogo przy władzy nie chce. Jest co prawda drugi kandydat o podobnych poglądach, ale on nie ma szans na wygraną(mój tata chce na niego głosować, po raz pierwszy od 11 lat przy urnie...) i nie chcę zmarnować głosu. Myślę że wyborcy mojego pokroju i myślący tak jak ja są największą klęską tego kandydata.

Zastanawiam się nad wrzuceniem jakiegoś zdjęcia na bloga. Tak żeby go rozweselić.
W ogóle wydaje mi się że zbyt mało czerpię radości z życia, a smutki i gorycz wyciskam do ostatniej kropli. Owszem są ludzie którzy są skazani na takie życie. Ja nie jestem. Moje samopoczucie zależy od interpretacji faktów. Ładnie mi idzie na jednych przedmiotach-nie cieszy mnie to. Na innych mam trochę gorsze oceny(ale zaliczenie jest)-i załamuje mnie to i dołuje. Chciałbym się z wszystkiego cieszyć, ale nie potrafię(no może nie ze wszystkiego, bo by mnie do Kobierzyna albo na detoks odwieźli).

poniedziałek, 31 maja 2010

I po powodzi.

Przynajmniej tutaj.
Zepsuło mi się radio do iPoda. Nie wiem nawet gdzie można takie coś naprawić:/ Jestem tym bardzo załamany(ale już mi odrobinę lepiej). Kupiłem sobie pulsometr do biegania i biegam jakieś 5,5 km co kilka dni. Będę się starał co jakiś czas zwiększać ten dystans, ale za bardzo nie mam pomysłu na trasy. Od biedy zawsze można biec "na kampus". To znaczy w mw. w tamtą stronę i wracać jak już nie będzie się miało siły.
Sesja zbliża się wielkimi krokami...właściwie to malutkimi bo jest już całkiem blisko.
Dawno nie pisałem, ale jako że tłumy moich czytelników nie protestowały to dałem sobie odpocząć przez chwilę od mentalnego ekshibicjonizmu. Widziałem na przecenie książkę "Porady dla bloggerów", czy coś w tym stylu. Rozbawiło mnie to. Ja w sumie robię wszystko żeby mieć jak najmniej czytelników(modlę się żeby znajomi go nie odkryli). Jestem żałosny. Ale trudno. Nie będę skupiał się na sobie tylko na sesji. Przynajmniej do lipca.

poniedziałek, 10 maja 2010

A niech to wszystko....

Poczyniłem sporo zakupów ostatnio. Kilka książek(choć półka na nieprzeczytane się ugina pod ich ciężarem;a czasu wolnego brak), radio do iPoda(powinno to załatwić problemy ze złączem słuchawkowym), czytnik kart pamięci...i myślę o innych zakupach. Między innymi o jakimś lepszym zegarku(z pulsometrem i krokomierzem) do biegania. Nie mam pojęcia na jakie dystanse ostatni biegam. Ale coraz lepiej mi idzie(mam nadzieję). Muszę wypróbować trasę w kierunku urzędu skarbowego. Ale to najwcześniej w czwartek(o ile wrócę żywy z uczelni).
Na studiach piekło powoli się rozpoczyna... jutro jakoś przeżyję, ale z wtorku na środę chyba spać nie będę:/ a z środy na czwartek tylko troszeczkę. Mam nadzieję że nie będzie tak źle. To poprzedni tydzień wydał mi się potwornie męczący(trwał 3 dni...).
Juwenalia przeminęły. Nigdzie nie byłem. Jakoś nie żałuję. Banda upitych ludzi drąca się nie wiadomo po co. Rano siedziałem obok kolegi, który po Juwenaliach nie do końca wytrzeźwiał...aż tak nie było tego widać...ale było czuć.

poniedziałek, 3 maja 2010

Piję wędzoną herbatę z kubka w koty

Pogoda się mocno popsuła na długi weekend. Ale i tak pójdę pobiegać jak tylko skończę tego posta.
Tak właściwie to nie mam za bardzo o czym pisać. Włączyłem sobie bbc4, mówią coś o KFC i różnicą pomiędzy tym co jest na reklamie, a tym co się dostaje.
Odwiedziła nas Ciocia, przywożąc najmłodszą kuzynkę-płatniczkę mojej emerytury. Myślę bardzo egoistycznie o cudzym szczęściu(straszny jestem).
Po święcie "pracy" myślę o zostaniu drwalem. Ale na serio o pierwszym maja. Nie chodzi o to co w ten dzień ja robiłem(wolę zachować choć trochę sekretów przed internetem), ale o sens tego święta.
Kiedyś robotnicy musieli zamanifestować to, że są częścią społeczeństwa. Potem komuniści zawłaszczyli je sobie...i właściwie już nie wiadomo o co w nim chodzi. Czy fryzjer jest robotnikiem? Czy rzeźnik świętuje pierwszego maja? Święto to w dzisiejszych czasach jest co najmniej dziwne. Owszem-są ludzie, o których myślimy jako o typowych robotnikach. Hutnicy, stoczniowcy. Normalnie się o nich nie myśli na co dzień, a pierwszego maja raczej wspomina się czerwonych przywódców narodu. Rząd powinien myśleć o nich nie tylko od święta. Natomiast nie powinno się ich stawiać ponad inne zawody.
Pierwszego maja partie komunistyczne(sld, lewica, i inne) upominają się o 'polskiego chłopa i robotnika". Jak ten bogaty raper reprezentujący biedę(nie wiem o co chodzi, ale demoty są tego pełne). Ludzie, którzy w życiu nie mieli młota w dłoni, walczą o dobro robotnicze. Oczywiście prawa socjalne są ważne, ale całe państwo nie powinno się na nich opierać.
Dość narzekania. Idę biegać.

piątek, 30 kwietnia 2010

Nowy korek, stroik, śrubki....

I dużo planów na dzisiaj. Poza sprzątaniem całego mieszkania mam jeszcze w planach przerobić część wykłady z analizy i przećwiczyć szeregi na egzamin. Oczywiście w planach jest też granie na saksofonie, niestety mam pewien problem. Ciężko mi utrafić w dolne C. Dźwięk jest wtedy zbyt piszczący:/ a gdy już utrafię i chcę zagrać ten dźwięk jeszcze raz nie udaje mi się(a nie ruszam się i nie zmieniam położenia, więc nie wiem jak to możliwe).
Korek zamontowali fachowcy i dobrze się spisuje. Powiedzieli mi też ile by wzięli za renowację całego saksofonu. Cena niższa niż od tych z Katowic, ale i tak sporo:/ albo będę szukał dofinansowania ze środków unijnych, albo grał na sprawnym w 87% saksofonie.
Wypiłem herbatę, wracam do sprzątania. Nienawidzę zmywać naczyń. W zlewie został już tylko jeden garnek, ale i tak demotywuje mnie on do dalszego sprzątania.

środa, 28 kwietnia 2010

Brak korka.

Chodziłem, szukałem, nie znalazłem. Korka do fajki na saksofon. Jutro pójdę z tym do serwisu na Dietla. Mam nadzieję że nie zedrą ze mnie ostatnich pieniędzy... Korek jest jak najbardziej potrzebny, gdyż więcej jest na nim papieru niż korka. O wymianie poduszek w klapach na razie powinienem zapomnieć. "Jak się dorobię milionów" to wyremontuję w całości ten saksofon.
Wczoraj kupiłem jedynie małą przypinkę z saksofonem. Jestem z niej bardzo zadowolony bo bardzo ładnie wygląda u mnie na plecaku(została dodatkowo przyszyta, gdyż mam niemiłe wspomnienie utraty przypinki przez zbyt słabe mocowanie).
Dziś mam 3 godziny czekania na dodatkową algebrę. Nie mogę jechać do domu bo bym zdążyć nie wrócił. Komunikacja miejska w Krakowie jest sprawna, ale źle przemyślana(czytaj:nie spóźnia się tragicznie...przynajmniej nie zawsze...ale dojechać z jednego, losowo wybranego, punktu Krakowa do drugiego to koszmar przesiadek).

niedziela, 25 kwietnia 2010

Jadąc tramwajem wypatruję niezielonego wśród traw z nadzieją że to kot.

Odkurzyłem stary saksofon dziadka. Da się na nim grać, ale niestety instrument jest w fatalnym stanie. W jeszcze gorszym stanie jest mój talent muzyczny, ale tego i tak nie naprawię. Zawsze powtarzałem że jestem upośledzony muzycznie. Bo to prawda. Wychwytuję różnice pomiędzy dźwiękami, ale jak usłyszę nutę to nie wiem jak mam określić czy to C czy cokolwiek innego. Jak usłyszę dwie nuty to nie jestem w stanie powiedzieć o ile miejsc na pięciolinii się różnią. Edukacja muzyczna w szkołach jest fatalna. Uczymy się o gatunkach muzycznych, ale jak grać i na czym to już nie. Właściwie "muzyka" jaka była w gimnazjum mogła by się zmieścić w programie "wiedzy o społeczeństwie" i "historii", zajęłaby wówczas tylko kilka lekcji. Cała reszta "muzyki" to było śpiewanie-można to załatwić śpiewając na jakichś durnowatych akademiach. W podstawówce uczyliśmy się jak grać na flecie, ale nie była to zbyt szczęśliwa nauka. Polegała głównie na porównywaniu "kto ma lepszego" fleta. Autentycznie-ja się wstydziłem bo rodzice nie kupili mi nowego zestawu, tylko pożyczyli od Cioci stary flet. Jak teraz na to patrzę to chyba mój drewniany flet był lepszy od nowego plastikowego, przynajmniej pod względem jakości. Ale wtedy patrzyłem na to oczywiście inaczej.
W ogóle wypominam sobie głupotę podstawówki. Jeśli chodzi o oceny to byłem pomiędzy "najlepszymi" a tymi "średnimi". Dzisiaj jak sobie o tamtych czasach to żałuję że nie czytałem książek, że zajmowałem się głupotami zamiast...chociażby uczyć się grać na tym saksofonie. Wtedy z pieniędzmi było bardzo krucho, więc nie dostałem tego, o czym zawsze marzyłem-teleskopu. Kto wie, może byłbym teraz na innym kierunku studiów gdyby rodzice potraktowali poważniej prawdziwe zainteresowanie dziecka. Naprawdę lubiłem patrzeć w gwiazdy. Fascynowało mnie to. Oczywiście na moim ukochanym osiedlu nie miałbym zbyt wielu możliwości obserwacji(mogę zapomnieć żeby poszli ze mną nad zalew na całą noc patrzeć w gwiazdy),a le przecież często wyjeżdżaliśmy na wieś do jednej cioci albo drugiej. Najbardziej mi żal tych zmarnowanych na zabawie i głupotach lat dzieciństwa. Chociaż chyba na tym właśnie powinno polegać dzieciństwo.

piątek, 23 kwietnia 2010

waltzing matilda


Tak à propos "wyjazdu" do Australii.

Słucham BBC Radio 4

Zainstalowałem sobie rozszerzenie do google chrome, które służy do słuchania BBC Radio. Postanowiłem trochę poprawić swój angielski, ale niestety nie udaje mi się na bieżąco słuchać i tłumaczyć. Tak naprawdę to nie udaje mi się skupiać na tym co mówią. Na "czwórce" są głównie audycje mówione i serwisy informacyjne. W tym momencie leci jakieś romansidło w typie Bridget Jones. Teraz lecą jakieś "wiadomości" i mówią coś o gejach.
Dodałem mnóstwo polityków do Twittera, szukałem jakiegokolwiek zastosowania dla Jaiku(jakoś bardziej to do mnie przemawia niż Twitter, ale niestety nie ma takiej popularności-a za tym idzie mniejsze zainteresowanie właściciela-Google). Niestety nie udało mi się w jakikolwiek sposób polubić te serwisy. Dalej uważam że są bezużyteczne. Już bardziej znajduję sens blogów, nawet jeżeli nikt ich nie czyta, to spełniają się wspaniale jako pamiętniki(tym miały być pierwotnie) które można czytać z perspektywy czasu i załamywać się własną głupotą. Raz przeczytałem swoje wypociny(sprzed miesiąca) i się naprawdę załamałem. Ale nie będę ich usuwał. Świadczą o tym że Bóg zabił kilka Kotków z mojego powodu. Życia im nie przywrócę, ale mogę się tylko starać by innych Kotków nie zabijał.
Dodałem kolejne Blogi do czytania. Głównie o Szkocji. Jeśli mi się uda to może pojadę tam na wymianę(wizyta w Szkocji to jedno z dziecięcych marzeń, spowodowane głównie postacią Sknerusa MacKwacza). A jeśli się nie dostanę, to pojadę tam na wakacje(o ile wcześniej nie wybuchnie jakaś wojna czy coś) z dziećmi/wnukami. Inne miejsca które chciałbym odwiedzić: Australia, Nowa Zelandia, Kanada, Paryż, Syberia, Jakaś Skandynawia, Grecja, Japonia... Najchętniej to wybrałbym się na podróż "śladami Sknerusa MacKwacza". To fascynujące jak postać z kreskówki wpływa na mnie nawet teraz, w "dorosłym" życiu.

środa, 21 kwietnia 2010

Już 21 kwietnia i dopiero drugi post.

Trochę zaniedbuję bloga. Wynika to trochę z braku tematów i trochę z braku chęci do pisania.
Na pogrzebie prezydenta nie byłem. Prawdopodobnie by mi się nawet nie udało dostać do centrum. A przynajmniej tak myślałem, i chyba nie tylko ja, bo ludzi było mniej niż się spodziewano. A jako że chmura odgrodziła nas od fałszywych przyjaciół, nie było również Obamy. Mając do dyspozycji samolot, który mógł wlecieć w ten wulkan i wylecieć z drugiej strony bez widocznych zniszczeń, lotniskowce na co drugim morzu i bazy wojskowe w Niemczech...
Zacząłem stosować dietę Dukana, nie wiem czy coś ona da, mam nadzieję że tak. Najgorszy chyba jest brak chleba i wszelkiego pieczywa. Brak cukru jakoś przeżyję.
po raz pierwszy od bardzo długiego czasu wszedłem na twittera. nadal nie wiem do czego to służy:/, przy okazji sprawdzam Identi.cę. Generalnie z "otwierania się na ludzi" nic nie wychodzi. Uciekam, żeby tylko starzy znajomi mnie nie zobaczyli, a nowych znajomości nie tworzę. Nawet nie tkwię w jednym punkcie. Wręcz się cofam do tyłu.
Wybory będą 20 czerwca. Chyba oczywistym pozostaje na kogo zagłosuję(chociaż chyba bym wolał głosować na "tego młodszego"). Prezydent nie jest osobą jakoś szczególnie istotną. Ma się uśmiechać i nie przeszkadzać rządowi rządzić.

środa, 14 kwietnia 2010

Przyznaję się bez bicia.

Krytykowałem prezydenta. Nie jest to jakiś specjalnie powód od dumy, ale mówię jak było. Natomiast nie mam zamiaru mówić o nim źle teraz. O zmarłych mówi się dobrze, albo wcale.
Chcą go pochować na Wawelu. Nie uważam tego za najlepszy pomysł. Oczywiście, za zgodą biskupa to każdego można tam pochować, ale skoro spocznie tam jeden prezydent, to każdy powinien mieć taką możliwość(w szczególności prezydent Kaczorowski). Bardziej odpowiednim miejscem na pochówek prezydentów wydaje mi się stolica. Pod (budowaną od wieków)Świątynią Opatrzności Bożej, znalazło by się (chyba) miejsce na kryptę prezydencką. Można by nawet do konstytucji wpisać że miejscem pochówku prezydentów jest ta krypta. Chyba lepiej jest mieć ich wszystkich w jednym miejscu; oczywiście mógłby to być Wawel, ale jest w nim zbyt mało miejsca. Ciekaw jestem czy innych prezydentów również tam pochowają.
Co do samego pogrzebu: może pójdę, ciekaw jestem jak blisko Wawelu się dostanę. A pójdę, żeby udowodnić sobie że gorszy od jakiegoś tam Obamy nie jestem.

piątek, 26 marca 2010

Odchudzanie

Postanowiłem zrzucić kilkaset kilo nadwagi, które nazbierałem od 20 lat. W tym celu zakupiłem spodenki dresowe(już czuję psychiczną więź z ziomkami z osiedla) i "biegam" po okolicy. No może nie dokładnie biegam, bo moja kondycja na to nie pozwala, ale kilka minut biegnę-kilka idę szybkim krokiem, i tak na zmianę. Na początku inaczej się nie da. Kiedyś już biegałem, doszedłem do o niebo lepszej kondycji, ale niestety przestałem. W końcu uda mi się dojść do tamtej formy, i może uda mi się ją przegonić? Największym moim problemem jest dieta. Jestem człowiekiem, który je to, co jest w lodówce, a nie sprawdza tego dzień wcześniej. Dieta powinna być zaplanowana z-przynajmniej- tygodniowym wyprzedzeniem. Nie mogę sobie pozwolić na przygotowywanie potraw dla reszty rodziny i osobnej dla mnie. Prawda jest taka, że nikomu nie zaszkodziło by żebyśmy jedli trochę zdrowiej.
Kolejny problem z dietami(zwłaszcza tymi z internetu) jest taki,że autorzy zakładają że owoce morza są w każdym osiedlowym sklepie. U nas w sklepie nie ma nic, a przynajmniej jest niewiele. Bardzo trudno z tego zrobić w miarę "urozmaiconą" dietę. Oczywiście można robić zakupy na cały tydzień w jakimś supermarkecie, ale trudno żeby robili zakupy specjalnie dla mnie.
Ostatnio pisałem o udawaniu człowieka przed ludźmi...sukces był częściowy:udało mi się wyglądać na człowieka, problem w tym, że najbardziej się wówczas wyróżniałem z tłumu.
Dowiedziałem się sporo plotek o znajomych i ziomkach z osiedla, zresztą nie byłem ich szczególnie ciekawy. Raczej mnie to zniesmaczyło. "Dobrzy znajomi" obrabiający "dobrych znajomych". Wolę się nie odzywać w takich sytuacjach. Jeszcze bym im powiedział co o nich sądzę.

sobota, 20 marca 2010

Wiosna?

Jest jeden mały minus z posiadania dwóch par spodni. Kiedy człowiek się rano zorientuje że ta druga para schowała się w koszu na brudną bieliznę a ta pierwsza jest ubłocona od wczorajszej wizyty w garażu. Istnieje opcja "szybkie pranie" w pralce, nie ma niestety opcji "szybkie suszenie" na kaloryferze. Przez pół dnia mogę chodzić w samych gaciach, nie przeszkadza mi to. Ale na drugie pół dnia muszę udawać człowieka przed znajomymi mojej lubej(teoretycznie moimi też). Trochę ciężko będzie to robić bez spodni. Tak więc jestem w trakcie suszenia spodni.
Podobno ciężko się czyta wpisy na moim blogu. Spowodowane to jest kiepskim dobraniem kolorów w szablonie. Trudno.
Dodałem kilka blogów do obserwacji. Te co znalazłem są chyba najciekawsze. Inne z ciekawych były albo już zamknięte(blogi z podróży-autor wrócił do domu), albo zbyt prywatne(pisane przez przyjaciół dla przyjaciół). Zobaczymy co z tego wyniknie.
Grałem w Stalkera. Jedna rzecz mi się nie podoba:strzelanie. Wiem, że bez tego ta gra by nie odniosła sukcesu, ale jest to najbardziej rażące odstępstwo od książki. Nawet większe chyba niż zamiana kosmitów na Czarnobyl.

czwartek, 18 marca 2010

Takie sobie

Dziś, korzystając z wersji beta bloggera, znów zmieniłem sobie szablon na blogu. Ten pierwszy, cały biały, był chyba najodpowiedniejszy. Korzystając z okazji szukałem ciekawych blogów, które i ja mógłbym czytać. Znalazłem głównie blogi o tematyce związanej z programowaniem(klikałem "następny blog"), ale gdy trafiłem na blog-pamiętnik i zaczynałem czytać to czułem się okropnie. To tak jak być u kogoś w gościach, i grzebać po szufladach gdy domownik wyjdzie do kuchni. Zastanawiam się czy osoby, które przypadkowo trafiły na mój blog, czują to samo...

wtorek, 16 marca 2010

Obcięty.

Będę się starał z większą regularnością wrzucać posty na bloga. Zmieniłem nawet szablon, ale motto mi się nie mieści...raczej zmienię szablon niż motto:)
Tytuł posta odnosi się do mojej dzisiejszej wizyty u fryzjera(jest jeden na placu w bieńczycach, ale ten zaraz przy schodach, bo dalej jest już salon piękności:o). Chciałem się obciąć trochę bardziej, ale zrobię to chyba dopiero późną wiosną.
Jest zima czy wiosna? Bo ja już mam dosyć mojej obrzydliwej brązowej kurtki zimowej.
Ostatnie dni spędziłem na drukarkomachii-walce z drukarką o to, by była widoczna dla komputera. Myślę że we wszystkich możliwych wszechświatach drukarki zachowują się tak samo:/
Kończę mikroposta i idę się uczyć.

poniedziałek, 15 marca 2010

Przyjaciele z dzieciństwa.

Ciężko mi jest stwierdzić czy miałem takowych. Oczywiście. W dawnych latach, na pytanie w ankiecie(o ile bym się do jakiejś dorwał) od razu pomyślałbym o paru nazwiskach(w każdym etapie życia o innych). Ale dzisiaj raczej wstawiłbym ich do rubryki "dobrzy znajomi". Tak zwany hollywood nauczył nas że przyjaciel to jest na śmierć i życie. A najlepiej jeśli to nie jest jeden przyjaciel, a cała "paczka". Ja zawsze pozostawałem na "przecięciu"("ślad","iloraz mnogościowy") kilku różnych grup. Grupy te się porozchodziły. Ja zostałem w środku. Tak samo głupi jak byłem w podstawówce. Nie mam o czym rozmawiać z osobami które są blisko(w sensie metryki euklidesowej), a do osób z którymi, po dłuższej szarpaninie, ewentualnie znalazłbym wspólny temat mam daleko(również w metryce euklidesowej). Na tej przestrzeni metrycznej(chociaż bardziej tu pasuje określenie przestrzeni unormowanej-ludzie jako wektory zaczepione w 0, którym chyba jestem ja) jest oczywiście jeden punkcik do którego jest mi zawsze blisko(w sensie nieeuklidesowym, a nawet w tym nie straszna mi żadna odległość!). Punkcik ten(oznaczmy ją "N") ostatnio martwi się moim antysocjalnym nastawieniem. Faktem jest, że nie potrafię się socjalizować(słowo to, pochodzące z angielskiego, bardzo mi się podoba, gdyż mam podejście do "socjalizowania się takie samo jak do socjalizmu). Nie potrafię podejść do kogoś i powiedzieć:"Cześć! Jestem P.". Uważam to za równie głupie jak taniec. Jeśli nie mam potrzeby rozmowy z kimś to nie rozmawiam. Oczywiście-podtrzymywanie rozmowy jest w dobrym tonie, ale co zrobić jeśli nie mam o czym mówić, a rozmówca też się nie kwapi do zarzucenia tematem do rozmowy? Z drugiej strony-umiejętność rozmowy z kimś obcym, bez podwyższonego ze zdenerwowania tętna, może być całkiem przydatna w przyszłości. Żeby wyzbyć się zdenerwowania i socjalfobii musiałbym mieć na kim testować moje zdolności rozmówcze i oratorskie. Najlepiej na ludziach których więcej nie spotkam.

poniedziałek, 1 marca 2010

Między zajęciami.

Teoretycznie bloga pisze się żeby ktoś go czytał... Ja swojego bloga nie podaję do wiadomości znajomych. Wstyd i strach przed wyśmianiem. W sumie takie opisywanie wszystkiego to trochę jak "ekshibicjonizm mentalny", uprawiany obecnie przez ludzi znanych (głównie z tego że są znani). 
Muszę się nauczyć czytać. Znów przegapiłem puchar sześciu narodów, bo nie zauważyłem że był w piątek i sobotę, a nie tak jak zwykle-sobotę i niedzielę... Przegapiałem przez to mecz Anglia-Irlandia, w którym wygrała Irlandia(:o). Chyba jej nie doceniłem.
Skończyłem w końcu czytać pamiętniki prof. Hugo Steinhausa. Człowiek to niezwykle fascynujący. A czasy które opisywał straszne. Niech ktoś powie że "za komuny było lepiej", to go od razu odeślę do tej książki.

niedziela, 21 lutego 2010

Po pracy...

Zaczyna się nowy semestr, więc trzeba zrezygnować z pracy. Co zarobiłem to moje! A co straciłem już nie wróci. Trzeba tylko pilnować żeby nie tracić więcej. 
Reaktywacja bloga jest powolna i bolesna. Nie mam zamiaru opisywać co mnie w pracy spotkało, czy co w niej robiłem. 
Jem toruńskiego piernika od mej lubej(naprawdę dobry), a w lodówce chłodzi się od wczoraj Guinness(zakupiony z myślą o pucharze sześciu narodów, którego w ten weekend nie ma...). 
Dookoła mnie bajzel i syf. Nie miałem czasu ani pisać, ani sprzątać. Dzięki temu nie będę się w poniedziałek zbytnio nudził...
Przeczytałem kolejnego Pratchetta:"Panowie i Damy". Jedna z lepszych jego książek. Czekam na jego "Raj podatkowy" i "Unseen academicals". 
Ale teraz co mnie naprawdę czeka to nauka, nauka i jeszcze raz nauka! Muszę się przyłożyć do wszystkich przedmiotów razem i każdego z osobna. Mam plan jak to zrobić, mam nadzieję że mi się to uda. Chodzi po prostu o dobre zorganizowanie nauki, i lepsze notatki.
Kończę już wpis. Nie wiem co będę robił, ani co powinienem dalej robić. Ale mam nadzieję że to co zrobię-opiszę.

sobota, 2 stycznia 2010

Długa przerwa w pisaniu na maszynie

Długo nie pisałem. Związane to jest z tym że znalazłem pracę i nie za bardzo mam czas na głupoty. Blog pisany był w celach socjalizacyjnych i otwierających. Stwierdziłem że praca z innymi ludźmi jakoś tą kwestię załatwi. O ile praca przy maszynie, w stoperach do uszu, 3 metry od innego człowieka z którym i tak nie mam o czym rozmawiać coś daje. Ale przynajmniej zarabiam. Daje mi to lekkie poczucie własnej wartości (o wiele większe niż daje obcowanie z ludźmi), zbliżone do tych kilku złotych na godzinę. Zawsze to coś. Zwłaszcza w czasach "światowego kryzysu ekonomicznego" którego nie ma. Bardziej obawiam się rodzinnego kryzysu. Dlatego postaram się utrzymać tą pracę jak tylko długo dam radę tam chodzić (czyli do 24 II). Niestety stanie to się kosztem czasu poświęcanego mej lubej. Mam nadzieję że ona to zrozumie.
Nowy rok. Postanowienia? Brak! Bo nigdy żadnych nie miałem. Mamy zbyt mały wpływ na swoje życie, by planować je nawet na rok naprzód. Oczywiście mam marzenia i cele, ale wiem że nigdy nie zdołam ziścić ich w całości. Zawsze będzie tak, że okno w wymarzonym domu jest za małe, samochód ma inny kolor niż powinien i pracuję w złej części Krakowa.
Na Sylwestrze (spędzonym u mojej Lubej z grupką jej znajomych) zauważyłem że nie mam z kim i o czym rozmawiać. Owszem, posiadam pewną wiedzę na takie czy inne tematy, ale te tematy wydają się interesujące tylko mnie. Mogę albo prowadzić monolog, po którym zapada taka niezręczna cisza, albo słuchać o czymś o czym nie mam zielonego pojęcia. Ciężko w ten sposób się do ludzi przyzwyczaić, nie mając o czym z nimi rozmawiać.
Trudno. W poniedziałek do pracy, w środę na uczelnię.