piątek, 31 grudnia 2010

Postanowienia noworoczne

Tradycyjnie nie mam żadnych. Rok temu też nie miałem, i nie udało mi się czegokolwiek osiągnąć. Co i tak uważam za sukces(nie stoczyłem się bardziej).
Chociaż, może udałoby mi się coś osiągnąć? postanowienia typu:

  • Nauczyć się Javy(zamiast grać w gierki na joemonsterze);
  • Grać w Go;
  • Zaprzestać czytania głupich książek, i zająć się tymi bardziej "naukowymi";
  • Wyjechać do tej Szkocji
  • Kupić nowy telefon;
  • Zdać sesję;
  • Nauczyć się Analizy na czerwcowy egzamin;
  • Pojeździć samochodem...
To oczywiście nie są postanowienia, których mam się zamiar trzymać. Kilka z nich mam zamiar wykonać(zwłaszcza to z egzaminem i sesją), ale nie, żebym się nimi kierował w tym roku. 
Mam też zamiar zrzucić kilka kilo(jakieś 200) i wrócić do biegania, jak tylko wróci wiosna i może trochę Nordic Walkingu? Pewnie nie;p
Kiedyś już taki obrazek wrzuciłem. I czeka mnie to na sylwestrze.
Nie chodzi o to, żebym nie lubił znajomych N. ja po prostu nie czuję się dobrze w ich towarzystwie. Czuję się obco. Jak matematyk wśród niematematyków. Nie mam absolutnie o czym z nimi rozmawiać. Co więcej- oni nie mają o czym rozmawiać ze mną. Gdybym miał pieniądze na karcie zdałbym relację na żywo na swoim twitterowym koncie. 


Obejrzałem "Pink Floyd-Live at Pompeii" oto wnioski:

  • Młody Gilmour wygląda jak Elrond;
  • Młody Waters wygląda jak skrzyżowanie konia z orangutanem;
  • Młody Mason nie wygląda źle, ale porównując jego ówczesne wąsy, okulary i koszulkę z tęczowym motylkiem, z obecnym wyglądem(statecznego staruszka w ferrari Enzo) można się uśmiać;
  • Normalnie wyglądał jedynie ś.p. Richard Wright. A z tą brodą spokojnie mógł grać w jakimś "Jezusie z Nazaretu" czy podobnej produkcji(i to główną rolę). Tak jakoś mesjańsko wyglądał w tych Pompejach.
Oczywiście muzyka wspaniała-jak zwykle. Szkoda, że czas tego zespołu już przeminął. Jeśli trafię do nieba to będą tam grali to:


czwartek, 30 grudnia 2010

14 wpis grudniowy :D

Does anybody here remember Vera Lynn?

No właśnie! Czy ktoś pamięta jak śpiewała, że kiedyś się zobaczymy, pewnego słonecznego dnia?


Moim życiem żądzą przypadki. Czasami odnoszę wrażenie, że ich ciąg(pozornie chaotyczny) posiada jakąś granicę. Albo bardzo dużo punktów skupienia.
Wiele razy słyszałem piosenkę "Vera" z płyty "The Wall", ale zamiast "Lynn" słyszałem coś w stylu "lived"(?) i tłumaczyłem to sobie jako coś w stylu "czy ktoś pamięta ją żywą?" i nie za bardzo się tym przejmowałem. Kiedyś tez obejrzałem TEN film i postanowiłem poczytać coś o TYM facecie. Po przeglądaniu mnóstwa stron związanych z nim i jego teorią (w szczególności z doktryną MAD) natknąłem się na wzmiankę o TYM filmie (polecam z całego serca-film arcydzieło). Postanowiłem obejrzeć ten film. Bardzo spodobała mi się piosenka na zakończenie (uwaga-spojler). Znalazłem wykonawczynię piosenki-Verę Lynn, dodałe filmik do ulubionych na yt i czasami, dla przyjemności, słuchałem samej piosenki.
Niedawno, słuchając "The Wall" na discmanie (nie pamiętam, czy pisałem że działa. Ale działa i to nawet dobrze) dotarłem do utworu "Vera" i usłyszałem linijkę:
Remember how she said that
We would meet again 
Some sunny day
Doznałem olśnienia, skoczyłem w kierunku książeczki dołączonej do płyty w poszukiwaniu tekstu, i rzeczywiście. Piosenka mówi o wokalistce Verze Lynn. I tak, kilka podciągów mojego życia okazało się mieć wspólną granicę w postaci 93-letniej brytyjskiej piosenkarki.

Pozostając w tematyce brytyjskiej-obejrzałem odcinek świąteczny doktora Who. Odcinek był całkiem w porządku. Śmieszy, ciekawy i w ogóle doktorowy. Teraz pozostaje mi czekać na nową serię. Ciekawe, czy i tym razem zakończy się końcem świata?

Znów, jak głupi, jechałem na plac handlowy, zobaczyć za radiem do iPoda. Sklep tym razem nawet nie był otwarty(a byłem po 10). Pojadę do głównego sklepu w centrum we wtorek, między zajęciami.

Sprawa telefonu stoi w miejscu-brak funduszy i zdecydowania na Wildfire.

Nauka, nauka nauka, lalalalala. Dzisiaj muszę zrobić przynajmniej te zadania, które prof. J. zadał na święta. Potem, dobrze by było, popatrzeć na zadania z Miary i Całki.
Gdzie ta przerwa świąteczna mi uciekła?

wtorek, 28 grudnia 2010

tjaaa...

Zamierzałem pobić rekord wpisów w miesiącu...i żeby to zrobić muszę pisać codziennie do sylwestra.
W tym wpisie mam sporo do nadrobienia. Więc tak: znów mnie jakaś temperatura dopadła. Na szczęście niekoniecznie wysoka, ale uciążliwa(dla mnie 37 stopni jest gorsze od 40). W pewnym sklepie nie udało mi się kupić radia do iPoda, ale nie opuszcza mnie nadzieja. Pójdę tam jeszcze przed sylwestrem i może się uda(ewentualnie pojadę do ich hurtowni-tak zdesperowany jestem!)

Po świętach. No cóż. Trochę zmartwień chorobą(nie moją) zaprzątało mi głowę.
Mój prezent dla N, choć skromny, to się spodobał. Ja dostałem P•U•L•S•E ...które sam sobie kupiłem;p więc szczególnej niespodzianki nie miałem(w siatce był nawet paragon).
Jestem więc(chwilowo) wytrwały w postanowieniu kupienia wszystkich płyt Pink Floyd. Na razie mam 2 albumy (oba dwupłytowe) i operę Ça Ira (również wydanie dwupłytowe).
Po przesłuchaniu PULSE, stwierdziłem, że mam osobowość podatną na sugestię. W utworze "Keep talking"...wystąpił(?) gościnnie Stephen Hawking. I stwierdziłem, że muszę sobie kupić "krótką historię czasu", albo przynajmniej ją przeczytać(wolałbym mimo wszystko kupić).

Śnieg pada. Ciekawe, czy znów zasypie miasto. Gdy 25 XII wracaliśmy od rodziny(koło Skawiny mieszkają) to było tak ślisko, że nie wiem ile dziesiątek różańca odmówiłem.

Na dzisiaj starczy. Jutro na bank coś napiszę. Grudzień musi być lepszy od lipca.

wtorek, 21 grudnia 2010

"...ma granicę nieskończony..."

Siedzę w sali komputerowej, ładuję najnowszy odcinek simpsonów i czekam na ostatnie zajęcia w tym roku. Podobno nie będę na nich sam. Przynajmniej 4 osoby mają być. Podobno.
I bardzo się zdenerwuję, jeśli w tym momencie jest wywieszana karteczka informująca o odwołaniu zajęć czy coś.
No. Obejrzałem simpsonów :)

W sali komputerowej pustki. Wszyscy powracali do domów. Też bym chciał...chociaż jak pomyślę o sprzątaniu, jakie mnie niewątpliwie czeka...

Idę się przejść. Tego posta wrzuciłem tylko po to, by polepszyć statystykę tego miesiąca;p

niedziela, 19 grudnia 2010

Piszę, bo chcę pobić rekord...

...postów w jednym miesiącu. Ten jest 9, więc tylko 4 i dorównam wpisom lipcowym :D
Ścigam się sam ze sobą, bo tylko z samym sobą jestem w stanie wygrać. I to tylko w niektórych konkurencjach.

Taaak. Na uczelni nie jest dobrze. Kolejne kolokwium z analizy zaliczone o włos. Z algebry kolokwium nie poszło mi tak dobrze, jak powinno(wyników jeszcze nie ma), a z Miary i Całki zbliżam się do 4, ale nie wiem, czy zdążę dojść do 5 przed końcem roku. A trochę mi na tym zależało. Teraz wychodzi moje nicnierobienie przez początek semestru.

Koniec roku. Święta. Nie czuję tej atmosfery. Chyba jestem za stary. Chyba jestem tak stary, że bardziej by mnie cieszyło podkładanie prezentów, niż ich otwieranie. Z jednej strony tęsknie patrzę na wózki z dziećmi, z drugiej strony...sam chętnie bym się bawił klockami lego, czy też bardziej dojrzałymi zabawkami(typu tabletami, telefonami i tego typu gadżetami). Normalnie instynkt ma...tacierzyński mi się odezwał....ale na to mam jeszcze kilka lat(prawda?).
Najbardziej świątecznie poczułem się chyba na rynku krakowskim. Mijając grupę ludzi pijącą grzańca i śpiewającą kolędy. Bo to jest bardziej świąteczne, niż te czerwone mikołaje, uchlane renifery i genetycznie zmodyfikowane skrzaty.

Niedawno mieliśmy inną rocznicę. Czernego Czwartku.
Jakie to dziwne, że ludzie nie wiedzą, co się wtedy stało. W szkole tego nie uczą, bo nauczyciele to pamiętają, i zakładają że uczniowie też. Za to uczymy się o wędzeniu mięsa, jako o postępie technologicznym, trójpolówce i wyborze sołtysa w XIII wieku. Nie wiemy, co się stało w Polsce w 1968, 1970, 1980...
Nie winię nauczycieli. Winny jest program, który nie pozwala im na nadążenie z materiałem.


Słucham "The Wall". Zgrałem sobie na dysk to CD urodzinowe(chociaż już miałem wcześniej). Ten prezent natchnął mnie do kupienia wszystkich(prawie) płyt Pink Floyd'ów. Może na gwiazdkę? Ich płyty w sklepie(nowe, oryginalne), kosztują 30-50zł, i można skompletować całą dyskografię. Tak pokazuje się szacunek dla prawdziwych artystów...mimo, że można posłuchać ich za free na youtube.

Co do telefonu. Na razie się wstrzymam z kupnem jakiegokolwiek. Poczekam, aż te za 1500 stanieją, albo aż wypuszczą coś lepszego niż wildfire i niewiele droższego(jak zapowiadane LG).

środa, 15 grudnia 2010

Źle ze mną

Tak podsumuję tylko warsztaty zimowe: w niedzielę uciekłem z dwóch ostatnich wykładów, stwierdziłem, że zaczęło się robić zbyt zaawansowanie. Dodatkowo nie chciałem wracać na drugi dzień(a znając komunikację-tak by się stało).

Oczywiście-nie poruszyłem sprawy prezentu z ludźmi z grupy. Kiedy była ku temu okazja, zapomniałem/robiłem zadania z miary i całki. Dalej nie wiem, co z tym fantem zrobić.
Co prawda oswoiłem się już z tą myślą, i nie gnębi mnie to nie wiadomo jak bardzo, ale gdy sobie o tym przypomnę, to czuję się źle:/

Dwa z trzech przedmiotów idą mi(odpukać) dobrze. Ten trzeci...NIENAWIDZĘ CZAJNICZKÓW!!! Pociesza mnie to, że nie będzie egzaminu po tym semestrze, ale i tak muszę zaliczyć ćwiczenia(przydałoby się jak najlepiej).

Dalej myślę nad kupieniem maty do skakania. Może to będzie odpowiedzią na zimowe "zastanie"? Mam nadzieję....ale dalej nie mogę się na to zdecydować:/

sobota, 11 grudnia 2010

Zażenowany, zawstydzony, głupi...

Taki się właśnie czuję. W piątek, po wykładzie kilka osób z mojej grupy poprosiło mnie o wyjście z sali komputerowej....i dali mi prezent urodzinowy. Opierałem się przed jego wzięciem(jak wymaga rytuał) i nie zaglądałem przy nich do środka(o tym też uczy dobre wychowanie). Dopiero gdy wróciłem do sali zobaczyłem, że w torebce nie była czekolada i kartka z życzeniami(jak się spodziewałem), tylko czekolada...i "The Wall". Oryginalne, w folii. Jak to zobaczyłem, myślałem,że ich pozabijam. Czuję się teraz jak gnida, pasożyt społeczny, co żeruje na naiwności innych, nic od siebie nie dając. Do dzisiaj mi już trochę przeszło. Ale dalej nie wiem, jak się zachować w poniedziałek.


Zmieniając lekko temat. Na warsztatach zimowych siedzę w dość sporej odległości od innych uczestników, więc się nie socjalizuję z nikim. Ale korzystam z wykładów(w większości są bardzo interesujące) i darmowego jedzenia. Pozytywnie zaskoczył mnie dr P. z którym miałem w zeszłym roku ćwiczenia z topologii. Oto niektóre z jego cytatów: 
"(...)zastosowanie matematyki kończy się na maturze, którą trudno nie zdać. Choć niektórym się to udaje-podziwiam ich", 
"(...)teoria gier nie rozwijała się w Polsce, bo za jej pomocą można udowodnić absurdalność gospodarki socjalistycznej",
"(...)to ciekawe, że kiedy pojawia się matematyk(w filmie/literaturze), to zawsze jest niezrównoważony psychicznie",
"Matematycy są nienormalni".
Żal mi tylko dziewczyny, która to organizuje, bo tylko lata z nowymi tackami z jedzeniem. Mam nadzieję, że to nie ona je wszystkie robi. Czułbym się wtedy jak pasożyt do kwadratu.


Jak tylko dotarłem do domu dopadło mnie widmo remontu. Wynosiłem stare meble z kuchni na śmietnik. Oczywiście dozorczyni miała pretensje o to, że teraz będę meble stały do kwietnia(po pierwsze: wcześniej nie mieliśmy nowych mebli, więc nie mogliśmy wynieść starych; po drugie: Podejrzewam że jutro, najdalej w poniedziałek, ich tam nie będzie).

piątek, 10 grudnia 2010

Po urodzinach

Wczoraj kilka ton gruzu po raz 21, od mojego urodzenia, okrążyło kilka ton podpalonego gazu.
Kiedyś moje urodziny mnie cieszyły-wiadomo-jako dziecko byłem pazerny na prezenty(kto nie jest?). Ale dzisiaj jestem ociupinkę mądrzejszy, i wiem że tak naprawdę to nie mam czego świętować. Wręcz przeciwnie. W ciągu 21 lat nie udało mi się nic osiągnąć, wręcz przeciwnie. Tylko pogrążałem się jeszcze bardziej.
Wczoraj życzenia złożyli mi ludzie z grupy. Miałem nadzieję że nie będą pamiętali, planowałem nawet przyjść na zajęcia razem z prof. J. ale byłem tak zestresowany kolokwium, że przyszedłem na zajęcia jako pierwszy i wszystkich poczęstowałem czekoladą(glukoza przed kolokwium) i się domyślili. Potwornie się speszyłem, zwłaszcza jak jedna dziewczyna(niemalże na siłę-tak się odpychałem) mnie wyściskała. Nie lubię sytuacji, w których jestem w centrum uwagi.

Z innych wiadomości: Google udostępniło SKLEP z aplikacjami do google chrome. Teraz niech udoskonalą tą przeglądarkę tak, by można było odinstalować już zainstalowane(powiedzmy że ktoś np. instalował wszystko jak leci żeby wypróbować i został z 5 aplikacjami do muzyki). Generalnie sprawa przedstawia się dość ciekawie, wymaga kilku usprawnień, no i sprzętu. Niestety, prototypowy netbook (zdaje się cr-45) będzie jedynie "udostępniony" mieszkańcom USA w celu zebrania opinii, i nie wejdzie na rynek.
Google też przymierza się do nowego portalu społecznościowego-"Google.me". Mam nadzieję, że zdobędzie on popularność. Jakoś mam większe zaufanie do Google niż Facebooka. Chociaż kiedyś miałem nadzieję że google talk wyprze gg, ale się nie powiodło :(

Zaraz będę zbierał się na zajęcia(Tak! W piątek!), ale tylko dlatego że od dziś odbywają się  "Warsztaty Zimowe" na naszym wydziale. Cieszę się jak głupi do sera z tego że idę. Odbieram to jako istotną zmianę w swoim życiu....chociaż chyba nie mama podstaw, by tak myśleć.

W kumulacji nie wygrałem 25 milionów, ale wczoraj  w ciasteczku z wróżbą, zamiast wróżby, była karteczka informująca mnie o wygraniu herbaty(w sklepie, w którym moja N. kupiła mi na urodziny herbatę i to właśnie ciasteczko). Nie wiem, czy to jest dobry omen, czy może mój los się zlitował i dał mi fałszywą nadzieję, zamiast prawdziwej wróżby.

Ze statystyk bloga wynika, że odwiedza go ktoś z Chorwacji, Francji, Kanady...ciekawe. Myślałem, że tylko jedna osoba wie o tym blogu.

Zbieram się do wyjścia. na dziś koniec smęcenia.

wtorek, 7 grudnia 2010

Po Mikołaju.

Dostałem wypasiony kalkulator i ziomalską bluzę z kapturem. Ze swoim prezentem chyba też trafiłem (chociaż w końcu kupiłem co innego niż zamierzałem).
Ostatnio nie mam za bardzo o czym pisać. Siedzę i się uczę, albo tracę czas na takie głupoty, że wstyd się przyznać.
Dziś rano można było stracić wszystkie zęby. I to bynajmniej nie z powodu dresów, tylko warstewki lodu, która zaatakowała wszelkie chodniki. Było bardzo niebezpiecznie, i ludzie chodzili jak pingwiny. Inaczej się nie dało.
I jeszcze się pochwalę, że się zapisałem na Warsztaty Zimowe i jestem z tego bardzo dumny.
Nie mam więcej o czym pisać, wrócę chyba do nauki na  czwartkowe kolokwium.

piątek, 3 grudnia 2010

Noga boli mnie potwornie

Ledwo daję radę chodzić. Nie mogę kłaść na niej żadnego ciężaru, chodzenie po schodach to istna komedia. Ale mam nadzieję że mi przejdzie do poniedziałku.
Dzisiaj znów posypało, ale nie tak tragicznie jak ostatnio. I nawet ładnie ten śnieg wyglądał. I tekst: "W taką pogodę chciałbym być kotem, bo bym pięknie na śniegu wyglądał" komentuje dzisiejszą pogodę w pełni.
Odkryłem dziś coś. Mile mnie to zaskoczyło. Otóż okazało się, że mój głos nie brzmi tak całkowicie beznadziejnie, jak ja się słyszę. Moja mowa, nagrana nową empetrójką mojej Lubej, okazała się brzmieć...(nie wierzę że to naprawdę piszę)...miło. Gdybym nie wiedział że to ja, to bym pomyślał że słucham audycji w radiu Tok FM. Naprawdę! Usłyszałem miły, ciepły i przyjazny głos. Zazwyczaj słyszę siebie jako połączenie wioskowego głupka, z chłopcem z wieczną mutacją głosu. Przez pierwsze kilka chwil byłem tak zaskoczony tym faktem, że myślałem nawet o umieszczaniu audio-postów na tym blogu(na wideo-bloga jestem zbyt brzydki. Lustra istniały wcześniej niż dyktafony i od dawna jestem tego świadomy). Ale nie ma potrzeby panikować-nie zrobię tego. Po pierwsze dlatego że nie miałbym o czym mówić. Pisać jest dużo łatwiej niż mówić, mogę robić przerwy, zastanowić się itp. Po drugie...może tylko ja się zachwycałem swoim głosem? Brzmi lepiej, niż to dotychczas odbierałem, ale to nie znaczy, że brzmi dobrze.
Jutro jadę zapolować na prezent mikołajkowy. Mam nadzieję że się spodoba. Podejrzewam że nawet jeśli nie trafię z kolorem, to nie zostanie rzucony w kąt pokoju. A nawet jeśli, to zostanie szybko posprzątany:D

czwartek, 2 grudnia 2010

Po kręglach.

Wczoraj byłem na kręglach i bilardzie z ludźmi z grupy. W kręgle wygrałem bezapelacyjnie(za cenę nadwyrężonego mięśnia czworogłowego uda), a grając pierwszy raz w życiu w bilard zremisowałem dwa do dwóch. Udało mi się odrobinę zintegrować z tymi ludźmi....i zdenerwować ich swoją wygraną(naprawdę grałem wtedy czwarty raz w życiu!).
Powrót był bardziej problematyczny. Najpierw czekałem 20 minut na autobus, by w końcu zdecydować się na pójście na piechotę. Spod Globe Trade Center na piechotę(w zimnie, śniegu i wietrze) dotarłem na IFUJ po swą Lubą. Razem wyruszyliśmy pod Bagatelę(po drodze kupując jej czapkę i rękawiczki<3). Gdy tam dotarliśmy okazało się że tramwaje jeżdżą bardzo niechętnie, i czekaliśmy jakieś pół godziny aż pojedzie 4. Tymże tramwajem(przepełnionym do granic możliwości) tłukliśmy się godzinę na Rondo Mogilskie. Potem ruszył bardziej obiecująco....by wykoleić się na czyżyńskim. Na szczęście złapałem busa i podjechałem na przystanek z którego przechwycił mnie tata samochodem służbowym. Przy okazji pomogłem mu zanieść do domu nowe drzwi. Drzwi do pokojów i łazienki oczywiście.
Dziś siedzę w domu. Postanowiłem odpuścić sobie dzisiejszy dzień, bo prawdopodobnie bym nie dojechał, lub nie wrócił. Mam nadzieję że nie będzie zbyt wielu sytuacji jak ta tej zimy.
Gdybym mieszkał na Zakrzówku, to bym pilnie się uczył. Więc to "mieszkanie" z postu sprzed kilku dni, nie było jedynie egoistyczną gadką...
Pora zabrać się za jakieś sprzątanie. Właśnie myję naczynia....znaczy zmywarka myje, ale ktoś je musiał tam wsadzić, więc i tak jestem bohaterem. Gdybym musiał je myć manualnie, to bym nie mógł robić w tym czasie tak pożytecznych rzeczy jak np: zamieszczanie postów na blogu;p
I jeszcze mnie jakieś choróbsko wczoraj próbowało złapać, ale mu się nie dałem. Wypłukałem sobie gardło jakimś paskudztwem i przed snem wziąłem dwie aspiryny. Czuję się zdecydowanie lepiej.
Po (kolejnej) śnieżycy wrócił do mnie pomysł kupienia sobie opinaczy. Moja krakowska oszczędność walczy z chęcią kupienia ich...nie wiem kto wygra...