piątek, 28 września 2012

Co słychać?

Właśnie to jest ze mną nie tak. Wszyskie moje problemy z międzyludzką interakcją sprowadzają się do tego jednego pytania: "Co słychać".
Otóż pierwszym problemem jest moja odpowiedź: "Nic".
Drugim problemem jest to, ze po "Nic" nie mówię nic więcej, chociaż chyba powinienem dodać "a co u Ciebie". Problem w tym, że mnie to zazwyczaj (99,99% przypadków) nie obchodzi.
Tutaj dochodzimy do trzeciego problemu: ja sam nigdy się o to nie zapytam. Właśnie dlatego, że mnie to nie obchodzi.
Czwarty problem: to pytanie nie ma sensu.

-Co słychać?
-Głównie bezsensowne pytania o stan moich narządów słuchowych.

No bo tak niestety jest.

Na pytanie "Jak leci" odpowiem "Powoli" i urywam rozmowę. Z podobnych powodów.

sobota, 1 września 2012

Pierwszy września

Dawniej pierwszy dzień szkoły, dzisiaj kolejny dzień wakacji, w przyszłości kolejny dzień pracy...

Nie pisałem tutaj nic od dłuższego czasu więc w telegraficznym skrócie: licencjat, praca, wakacje nad morzem.

A właśnie...morze...mroźny Bałtyk. Czy wspomniałem tu już, że boję się meduz?  No więc nasze kochane polskie morze jest ich pełne. Nie popływałem sobie zatem. Tylko raz się zanurzyłem i przez resztę wakacji pogoda była jesienna. 

Dlaczego ludzie narzekają na opóźnienia w pkp? Nie zdarzyło mi się ostatnio czekać na pociąg dłużej niż 10 minut.
Na co ja bym narzekał, to współpasażerowie. Gdy wraz z moją drugą połówką wsiadaliśmy w pociąg w Krakowie nie spodziewaliśmy się takiego obrotu sprawy. W CZĘSTOCHOWIE wsiadła grupa "młodzieży". Byliby znośni, gdyby nie dwóch takich co pili cały czas. Non stop od ich stacji do Słupska(gdzie wysiadaliśmy, ale pewnie i do Kołobrzegu, gdzie wysiadali oni) byli pijani. Po drodze wylali na podłogę przynajmniej 3 piwa, więc smród był niemiłosierny.
Naprawdę nie rozumiem jak można chcieć się doprowadzać do takiego stanu. Trzeba nie mieć za grosz szacunku do samego siebie. Bo już do szacunku do innych nie wspomnę.

Szacunku do innych zabrakło też facetowi, który dzisiaj, w sobotę 1 września, o 8:30, bez formalnego wypowiedzenia wojny, rozpoczął regularne wiercenie wiertarką udarową. Ponieważ mieszkam w starym bloku, ten hałas wibrował w każdym kawałku ściany, podłogi i prawdopodobnie sufitu.

Nie wie ktoś jak znaleźć pracę dla matematyka? Bo jak na razie praca jako stolarz mi "wystarcza"...ale wolałbym coś bardziej pasującego do mojego wykształcenia.

czwartek, 28 czerwca 2012

Wolny czy szybki?

No właśnie: mam teraz wolne, czy nie? Zdałem egzaminy po 3 roku i został mi "tylko" egzamin licencjacki.


No więc teoretycznie powtarzam sobie materiał z trzech lat. Praktycznie oglądam konferencję Googla.
Jestem fanem wszelkich technologicznych nowinek. Jedyny mój problem polega na tym, że nie mam na nie pieniędzy. Pozostaje mi oglądanie ich przez szybkę mojego 3,5 letniego laptopa.
Tak więc gdy zobaczyłem cenę nowego tabletu od Googla to uśmiech pojawił się na mojej twarzy:199$. Czyli jakieś 680 zł. To mniej niż dałem za swój low-endowy telefon półtora roku temu. Niestety nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Cena "NEXUS'a 7" w U.K. to £199 czyli jakieś 1054zł. Można mieć nadzieję, że w Polsce będzie również kosztował "199"zł. Ale bardziej prawdopodobne jest 1999zł. No w każdym razie bliższe(tak naprawdę to obstawiam 1499).


Kolejną nowością z konferencji Google I/O był(o?) "Nexus Q". Urządzenie mające być "centrum multimedialnym".
Widzę w nim tylko jeden problem(poza tym, że jest drogie, nieporęczne i wyprodukowane w U.S.A.): wygląda strasznie. Te kable wyglądają jak jakieś potworne macki. To połączenie matrixa, wieżyczek z Portala i meduz(tak, boję się meduz. Są obślizgłe, parzą i źle im z oczu patrzy).


Najbardziej zachwycony(zacząłem bić brawo w swoim pokoju) byłem "Offline Voice Typing". Jeśli znacie jakikolwiek system rozpoznawania głosu, to wymaga on połączenia z internetem by Was zrozumieć. Google się tego pozbyło(na razie tylko dla kilku języków). Wg mnie to największe udoskonalenie z tej konferencji.
Choć zapewne było nim masło...czyli sposób w jaki Google przyśpieszył Androida 4.1 Jelly Bean. No u nas też jest powiedzenie "jak po maśle" więc nazwanie czegoś "Butter" nie powinno dziwić. Zwłaszcza, że uwielbiają nazywać oprogramowanie od produktów spożywczych....ale "Masło"? Jestem pewien, że pożałują tego wyboru jak tylko pojawią się żarty na ten temat.


Jeszcze jedna sprawa: Google+. Jestem wielkim fanem tego serwisu, niestety nie jest popularny pośród moich znajomych. Facebook mi się przejadł. Nooo...nie do końca. Mam na nim znajomych, których mieć nie chcę. Są to osoby które potrafią jedynie spamować. Na G+ wszystko jest ładne i poukładane. I nie mam na nim spamerów...nie mam na nim praktycznie nikogo. Postanowiłem już nie klikać nigdy w "lubię to" a jedynie korzystać z przycisku "+". Ograniczy to moją aktywność w fb i sprawi, że będę wyglądał jak spamer dla ludzi, którzy mają mnie na G+ jako jednego z 5...
Z serwisem od Googla wiąże się też Google Glass. Chodzi m.w. o to, że chodzi się z kamerą i wyświetlaczem na okularach i wrzuca się wszystko w G+...zastanawia mnie jedno: czy Życie trzeba przeżyć, czy udokumentować/podzielić? Odniosłem wrażenie, że imprezy są organizowane nie po to, żeby spotkać się z ludźmi, tylko żeby to wrzucić w sieć(jak nie cierpię imprez i socjalizowania się, tak tego typu zachowanie uważam za śmieszne).


No to tyle. Idę się "uczyć".

niedziela, 3 czerwca 2012

Mało i nie na temat

Siedzę przed tym kompem od kilku godzin.
Muszę sobie odpocząć od pisania w R zadań na statystykę. Problem z tymi zadaniami polega na tym, że nie znam całości tego języka. Czasami to, czego nie potrafię napisać, wymaga jakiejś specjalnej i magicznie ukrytej funkcji...jak coś takiego można zdać?

Wypiłem sobie normandzki Cydr do obiadu(https://twitter.com/Pandriej/status/209251252788412416/photo/1/large). Jest to trochę przereklamowany napój, bo smakuje jak lekko wygazowany Lift z alkoholem. Ale i tak jest o niebo lepszy od piwa. Nie lubię piwa, więc Cydr ma tutaj swój plus. Ale cena 12zł za 75cl to za dużo. Więc w letnie upały wygra wygazowany Lift(a raczej najzwyklejsza woda).
No może z tym piwem przesadziłem. Ale nie przepadam za innym niż ciemne. A ciemne piwo jest za drogie...więc wracamy do wody z kranu.

czwartek, 31 maja 2012

No więc tak...

...dawno nie pisałem, bo i dużo się działo.
Jestem tuż po napisaniu kolokwium z statystyki(właściwie to sprawdzianu, bo słowo "kolokwium" oznacza rozmowę).
W trakcie nauki doszedłem do wniosku, że statystyka jest najbardziej wyrodną córką matematyki. Poczęła się w wyniku gwałtu na matematyce dokonanego przez nauki przyrodnicze i społeczne(były zazdrosne, że królowa daje wszystko swojej ukochanej córce-Fizyce, a im nic). Dalej tego nie rozumiem, ale przynajmniej nauczyłem się robić kilka rodzajów zadań i to chyba wystarczyło.

Ostatni mój post był o tym, że jak tylko sobie coś zaplanuję, to się wszechświat sprzeciwia. No więc ostatnio dotarła do mnie fala całkowitej  entropii.
Na studiach wymagają od nas 30 godzin praktyk. Zbliżał się koniec semestru, a ja miałem wyrobione jedynie 8. W pewną środę, jadąc tramwajem spotkałem kolegę, który mi powiedział, że Koło Matematyków może mi dać kilka godzin za pomoc przy festiwalu nauki(taki festyn w Krakowie na rynku). Udałem się do koła, ale dowiedziałem się, że niestety nie wyrobię brakujących 22 godzin w dwa dni festiwalu. Stwierdziłem, że kilka ostatnich godzin może jakoś uda mi się załatwić. Na następny dzień przyszedłem więc na festiwal, gdzie koło południa dowiedziałem się, że mogę wraz z kołem jechać do warszawy na Piknik Naukowy(Polskiego Radia i CNK). Wyrobiłbym sobie za to brakujące godziny. Tak więc miałem jakieś pół godziny na zdecydowanie się czy chcę jechać. Pojechałem. A w środę rano planowałem sobie spokojny weekend...Z warszawy wróciłem w niedzielę...właściwie to przez przypadek. Wstałem dość wcześnie i na korytarzu spotkałem kolegę, który stwierdził, że kilka osób wraca pociągiem o 8:50 z dworca, jeśli chcesz to za 10 minut zbiórka. Była godzina 8:00...
Normalnie, gdybym to ja planował to wszystko, to byłbym na dworcu pół godziny przed odjazdem, a wstałbym jakieś dwie godziny przed. Ta fala entropii wyrzuciła mnie nawet na przesiadkę w słynnej Włoszczowej.
W warszawie byliśmy "zakwaterowani" w akademiku...nie mogłem uwierzyć, że ludzie są w stanie mieszkać w takich warunkach. Jedna, koedukacyjna łazienka na całe piętro. Pokoje trzyosobowe. Smród i brud. Mieszkaliśmy na 9 piętrze, ale i tak ciągła impreza sprzed akademika nie dawała mi zasnąć.
Zarówno na Festiwalu jak i na Pikniku pokazywałem ludziom jak wiązać krawaty. Na 14 sposobów. Jaki to ma związek z matematyką? Teoria węzłów+topologia+teoria przypadkowego błądzenia po kracie+dwoje znudzonych fizyków z Cambridge=książka o 85 sposobach na wiązanie krawata+artykuł w Nature. Dodam, że panowie nazywają się Mao i Fink.

Z tego powodu mam małą traumę związaną z krawatami i myślę, nad założeniem muchy na wesele mojej cioci(to już w te wakacje).

niedziela, 6 maja 2012

Odpust.

Naszą parafię nawiedził odpust. Zupełnie o tym zapomniałem. Z mojej sklerozy wyrwały mnie wybuchy petard wykupionych przez tutejszą złotą jeszcze-nie-młodzież.
Jak byłem mały, to nie mogłem się doczekać odpustów. Zabawki i to pod kościołem! Ale zawsze miałem albo za mało pieniędzy, albo zbyt troskliwych rodziców, którzy nie pozwolili mi kupić pistoletu na kulki ani noża sprężynowego. Paradoksalnie to ja byłem tym odpowiedzialnym dzieckiem, które  by nigdy nie użyło tych zabawek w zły sposób. Nie strzelałbym do ludzi ani zwierząt. No i nigdy nie miałem pistoletu na kulki. Taka tragedia pierwszego świata.

Im bardziej staram się wprowadzić organizację do swojego życia, tym bardziej chaotyczne się ono staje. Może to dlatego, że mikro drgania wszechświata wytrącają moje poukładane życie z orbit i tworzą prawdziwą reakcję łańcuchową zakończoną eksplozją porównywalną do tej znad Hiroszimy. Kończy się tak, że jestem załamany swoją nieskutecznością i zarzucam organizację na "jakiś czas", żyjąc w czymś, co wydaje mi się chaotycznym nieróbstwem.

A podobno tylko geniusze potrafią żyć w chaosie.

piątek, 20 kwietnia 2012

20 kwietnia



No więc znów się zabrałem do robienia zdjęć. Ta cała fotografia mnie nie pociąga aż tak, żeby codziennie latać z aparatem.
Zastanawiałem się też nad edytowaniem zdjęć, żeby zrobić je bardziej "artystycznymi", ale z tego zrezygnowałem. Zdjęcia mają pokazywać to, co jest. Nie można ulepszyć rzeczywistości.
No i małe tło do tego wpisu: ponieważ piątki mam wolne od zajęć to w ramach odstresowania się poszedłem na spacer...właściwie to poszedłem do centrum Huty do zegarmistrza, żeby naprawić swój nakręcany zegarek firmy Poljot. Przespacerowałem w sumie 18.44 km podziwiając naturę i...Hutę.
Na dobry początek:ktoś się bawił na motocyklu.

Bazie kotki....??




Zdjęcia natury na specjale życzenie N.



Co jest nie tak z tym trawnikiem pośrodku osiedla?
Kaczki!!!

Kilometr od najbliższego zbiornika wodnego. I to nie pierwszy raz widzę tą parę w tym miejscu!
Oto dawne kino Świt. Obecnie w remoncie.

Ach! Ta renesansowa kolumnada...
Plac Centralny. Nie mam statywu, więc kiepsko mi wyszło sklejenie zdjęcia.

Podejrzewałem to o bycie niemożliwą figurą...ale za chiny nie wiedziałem jak się ustawić...:/

Zastanawiam się, czy to jest "sztuka"...
...czy może petycja od mieszkańców o chodnik  w tym miejscu?

Łąki Nowohuckie

Elektrociepłownia Łęg

Molo pośrodku łąki...

Próbowałem zrobić czemuś zdjęcie, ale musiałem je edytować...
...posiadam jedynie Picasę i zero zdolności, ale chyba widać... 


...GÓRY!!!!

Jak Nowa Huta miała wyglądać (uwielbiam symetrię!)

Trochę informacji...

No i zdjęcie makiety na koniec.

środa, 21 marca 2012

Post z telefonu

Świat się zmienia. I to w ciągu godziny może zmienić Twoje plany. Oraz sytuacja wygląda tak: z moim planowaniem czasu i przestrzeni, o którym już wspomniałem, bywało różnie. Ale ostatnio do tego wracam. I tak sobie planowałem kolejne dni, kiedy po przerwie przyszła przedstawicielka samorządu i powiedziała, że można dostać 8 godzin do praktyk (niewyobrażalnie głupi wymóg na studiach) . Planowałem znaleźć sobie coś w banku, ale jest to na tyle niepewna perspektywa, że wolę mieć chociaż te 8 godzin.

Piszę tą notatkę w tramwaju, albowiem nie dam rady napisać jej jutro (szkolenie przed dniem wydziału). A zaplanowałem znów wyjść z aparatem i zrobić parę zdjęć. Ale chyba zrobię je jak już wiosna wróci na dobre do Krakowa. Bo teraz to jest ciepło lecz szarawo...i wiatr wieje:/

Byłem na kręglach i teraz moja noga bardzo cierpi. Od kucania przy rzucie kulą mam zakwasy (jedna z wad bycia wysokim).
Plany na najbliższą przyszłość? Ten głupi dzień wydziału, praca i koncert. Po drodze gdzieś ma być basen i bardzo bym chciał już w tym tygodniu przejechać się na rowerze. Nie wiem na ile mi się to uda.

Kończę już ten wpis, bo mi bateria siada w telefonie.

wtorek, 20 marca 2012

5 Marca

Tak jak obiecałem, porobiłem kilka zdjęć...oczywiście moje lenistwo spowodowało opóźnienie w publikacji...


Aleja Wawelska. Wydział Matematyki i Informatyki po prawej. W oddali budujący się Wydział Fizyki. Po lewej Wydział Zarządzania i Komunikacji Społecznej.

Widok na Wydział Zoologii. W tle kominy elektrowni Skawina

Widok na Kopiec Kościuszki.

Klasztor na Bielanach.

Kopalnia odkrywkowa gliny. 

Księżyc. 

Widok na sztuczny zalew na rzece Dłubni. 

Bardzo artystyczne zdjęcie wiaduktu kolejowego. 

A to tory nad owym wiaduktem. 

Zapora zalewu na rzece Dłubni. 

Kaczki na rzece Dłubni... 

100 letni krzyż w pobliżu mojego domu. Niedawno odrestaurowany.  
Posted by Picasa

sobota, 3 marca 2012

Niech żyje bezproduktywność!

Zamiast robić prezentację na angielski (temat: "Matematyka w popkulturze"). Nie chce mi się tego robić potwornie, więc wykręcam się pisaniem notki.

Jak na razie pogoda jest wspaniała, jeśli nie liczyć wiatru. Jest tak wspaniała, że chętnie bym wyszedł na jakiś spacer. Niestety jestem nadal zakatarzony i wolę nie ryzykować nawrotu choroby. Ale jak tylko się wyleczę, a pogoda się ustabilizuje, to zamierzam zacząć powoli biegać. Najpierw jakieś małe dystanse. I może bym zabierał na te biegi aparat? No bo w końcu obiecałem zająć się "fotografią"...

Dowiedziałem się, jak wielki wybór wina jest w naszym osiedlowym sklepie...jest słodkie tańsze i droższe(odpowiednio 13,80 i 14,90). Zaszalałem i kupiłem to droższe. Jest troszkę musujące...a może to trucizna?

Ech...czy już kiedyś mówiłem, że jak już życie jest na prostej, to zaraz pojawi się zakręt, dziura w drodze albo jakiś facet wjedzie w Ciebie na rondzie? No i samochód mamy do kasacji. To akurat nie ja jechałem, ale moja mama, i dzięki Bogu nic poważnego Jej się nie stało.
Ale nie pogardziłbym spokojem w życiu...

niedziela, 26 lutego 2012

Hobby...post pisany po dwóch Gripexach.

Jakiś czas temu polecono mi znaleźć sobie hobby. Coś, czym mógłbym się zajmować dla odprężenia i odstresowania. Coś innego niż gry komputerowe. Coś wymagającego wychodzenia z domu.
Myślałem o tym dużo. Sprawdzałem ceny teleskopów, Myślałem o nauce gry na gitarze i inne głupie pomysły wpadały mi do głowy. Ale w końcu pomyślałem, że mógłbym robić zdjęcia. Nie jakieś pseudo-artystyczne ACHY-OCHY, które wymagają białego szalika założonego w odpowiedni i jednoznaczny sposób.
Po prostu potrzebuję czegoś do oderwania się od codzienności. A mam już aparat(nie profesjonalną lustrzankę, tylko paroletnią cyfrówkę), więc nie będę musiał wydawać kasy na sprzęt(jak w przypadku teleskopu). Zastanawiam się tylko, czy zdjęcia wrzucać tutaj, czy znaleźć sobie jakiś serwis typu flickr?

Ostatni tydzień był dość wyczerpujący. Dorabiałem znów jako stolarz. Za wyjątkiem czwartku(bo byłem w ten dzień na uczelni) słońce widziałem tylko przez okno w hali produkcyjnej. Wczoraj po pracy byłem wykończony...dodatkowo dobiła mnie choroba(musiałem się przeziębić przy ładowaniu mebli na ciężarówkę, albo noszeniu kartonów do pakowania elementów) i pogoda. Strasznie mocno wczoraj wiał wiatr. Zazwyczaj nie reaguję tak na pogodę, ale byłem dość mocno...poturbowany przez ten tydzień. A dziś rano...no cóż. cieszyłem się, że mogę spać do oporu. Obudziłem się koło 5, czyli tak, jak wstawałem do pracy i na zajęcia w czwartek...i nie mogłem zasnąć.

środa, 15 lutego 2012

Quod erat demonstrandum

Sesja zakończona sukcesem. Wszystko w pierwszym terminie zdane i pozaliczane...tylko na co mi to wszystko? Nie mam średniej 5.0, a w dzisiejszych czasach chyba tylko tacy znajdą pracę. Jestem rok w plecy ze studiami, studiuję tylko jeden kierunek, nie mam dobrej prezencji, podejścia do klienta(jakiegokolwiek)...ale zawsze patrzę z nadzieją i optymizmem w przyszłość...ups?


Jak to jest, że zajeżdżę każdą myszkę komputerową jaką posiadam? Właśnie zepsułem kolejną. Nawet nie wiem jak. Po prostu przestała działać poprawnie...i to nie jest wina baterii. Na szczęście brat dał mi swoją, przeznaczoną raczej do gier FPS, z czterema różnymi stopniami czułości i złotą wtyczką USB... trochę za dużo na moje potrzeby. ale chyba sobie zainstaluję jakąś strzelankę. W końcu już jest po sesji...a za niedługo będę formatował dysk, więc nie boję się zaśmiecenia dysku :)


Zmieniłem odrobinę wygląd bloga. Planowałem to zdjęcie już jakoś czas temu, dodałem jakieś semi-artystyczne filtry na Picasie i nawet nie najgorzej to wygląda ;p


Mam ferie do środy popielcowej. Co w tym czasie powinienem robić?
Na pewno dokończę czytać książkę Iana Stewarta "Listy do młodego matematyka".
Sformatuję dysk.
Zacznę pracować nad prezentacją na angielski. Wymyśliłem sobie temat "Math in pop culture". Jedyny problem polega na tym, że muszę mieć tekst źródłowy napisany przez native speakera.
I tak mi pewnie na nicnierobienu zleci cały ten wolny czas...


Śnieg bardzo ładnie sypie...w każdym razie, kiedy siedzisz w domu a nie jedziesz samochodem. Najchętniej skurczyłbym się do rozmiaru dziecka, zabrał sanki i poszedł pozjeżdżać sobie z górki. Ulepił bałwanka i zrobił aniołka na śniegu...

poniedziałek, 6 lutego 2012

Za tydzień ostatni egzamin. Teraz się odmładzam.

Obym się na tej ostatniej prostej nie wywalił. Bo jak na razie szło mi zdumiewająco dobrze. Egzaminy były dwuczęściowe i zawsze umiałem lepiej na jedną z tych części. Ale zdać trzeba było obie, więc jedna była na trzy a druga na więcej. Rezultatem są oceny 5, 4, 4. Jeszcze "tylko" Jakościowa Teoria Równań Różniczkowych i jestem wolny...










Odmładzam się. Kupiłem sobie(po promocyjnej cenie) płytę Nirvany "Sliver-The Best Of The Box". Czuję się jak gówniarz z gimnazjum, słuchający muzyki na discmanie...tyle wspomnień z gimnazjum...czuję się jak sześćdziesięciolatek wspominający czasy, w których był hipisem...










A na polu zimno jak cholera. Na dzisiejszy egzamin jechałem wcześnie rano (6:50). Na przystanku stało sporo zdenerwowanych ludzi, bo autobus wcześniejszy (6:20) nie przyjechał. Kierowca powiedział, że ten poprzedni prawdopodobnie zamarzł. Nie przysłali zastępczego, a do nas na osiedle jeździ tylko jeden autobus i nie ma połączenia "chodnikowego" z innymi częściami miasta. Jest droga. Nieoświetlona. Praktycznie bez pobocza. Zrobiona za komuny przez armię, bo nikomu innemu się nie udało.
Potem jeszcze nie przyjechał mi tramwaj, musiałem jechać jakoś na około i w końcu byłem jakieś pół godziny później niż zamierzałem. Ale na egzamin zdążyłem...i nawet go zdałem.

niedziela, 22 stycznia 2012

Porządek

Jak zapewne każdy (matematyk) wie. Porządków jest kilka. Mogą być częściowe i zupełne... Ja mam problem z porządkiem właśnie.
Mam odruchy pedantyczności ale też syndrom zbieractwa. Nie wiem, jak to może współistnieć ze sobą.
Otóż na moich szafkach miałem mnóstwo "przydasiów". Jakąś kolekcję segregatorową "Historia Polski", pudełka po różnego rodzaju szpargałach elektronicznych, a nawet ozdobne pudełka, w których dostałem jakiś prezent od N.  chyba na urodziny i jeszcze w liceum. No więc postanowiłem się tego pozbyć i zrobić miejsce na perkusję od Guitar Hero. Ale nie potrafiłem tak po prostu tego powyrzucać. spakowałem co mogłem do dużego pudła i wyniosłem do piwnicy. Byleby tego nie wyrzucić.
Z drugiej strony: cały czas dążę do jakiejś większej organizacji mojego życia, muszę wokół siebie mieć porządek i nie mogę zasnąć, jeśli szafka jest niedomknięta.
Trochę się obawiam tych stanów maniakalnych...

niedziela, 8 stycznia 2012

Ćwiczenia z silnej woli.

Pisałem niedawno, że mam problemy z dostosowaniem się do własnych postanowień. Że coś planuję i w końcu tego nie wykonuję bo internet, bo cośtam innego. Teraz postanowiłem wziąć swój czas i restrykcyjnie go podzielić. od tej do tej śniadanie, tutaj do kościoła w niedzielę, a przez większość czasu nauka(plan ten powstał głównie w strachu przed wtorkowym kolokwium). Wcześniej również miałem takie plany ale nic z nich nie wychodziło. Brakowało mi motywacji, do ich wykonania.
Nie mogłem sam siebie straszyć(uwięzić N. i wypuścić ją dopiero, jak spędzę te kilka godzin na nauce...) bo nie miało to najmniejszego sensu. Musiałem postawić na system nagród. Otóż spędzania pieniędzy na głupoty powoduje u mnie wyrzuty sumienia(nawet, jeśli są to moje pieniądze a rodzina nie przymiera głodem). Wymyśliłem więc, że za każdy dzień spędzony według ustalonego planu dostanę(sam od siebie) 5 zł na głupotę(mam upatrzoną już płytę Pink Floyd-nie jest to głupota, ale z punktu widzenia wydawania pieniędzy, nie jest też niezbędne do życia). Pierwsze dwa dni spędziłem zgodnie z planem i nie było większych komplikacji. Problemy się pojawiły, kiedy doszedłem do wniosku, że potrzebuję przerw w nauce. A także, że nie da się zrobić, zjeść i posprzątać po obiedzie w godzinę. Skończyło się na tym, że czas, który miałem poświęcić na naukę rozpadł się na małe kawałeczki. Kiedy to się stało, stwierdziłem, że nie zasługuję na 5zł(dziwnie to brzmi). Ale wówczas by to oznaczało, że dalsze trzymanie się planu jest bez sensu. Dodałem więc karę: pula pieniędzy na głupoty zostanie zmniejszona, jeśli odstępstwa będą rażące.
Jak widać we mnie nie walczy aniołek z diabełkiem, tylko leń z pedantem. I jeśli mam być szczery, to wolę żeby to pedant wygrywał w większości wypadków.
Jak na razie przełożenie ilościowe tego podążania za planem jest niezłe, ale jakościowo jest już gorzej. Nie jest to wina planu, tylko mnie. Ale i tak dawno nie spędziłem aż tyle czasu na nauce poza sesją...


W ramach walki ze swoją awersją do ludzi wybieram się na spotkanie grupy grającej w GO, która, jak się okazało, jest na naszym wydziale. Poszedłbym na pierwsze spotkanie, ale o nim nie wiedziałem, bo przez pół roku nie wchodziłem na skrzynkę instytutową...


Proboszcz dziś na kazaniu cytował Mahatmę Gandhiego. Całkiem miło...tylko gdyby go nie nazwał "pewnym Hindusem"...jest to postać, która zasługuje na wymienienie z imienia i nazwiska.


Czy wiedzieliście, że w matematyce istnieje Hipoteza Monstrualnego Nonsensu?


A co do odchudzania: moja waga w przypływie radości pokazała mi wartość, która jest około 10kg niższa, niż moja prawdziwa waga(tą oceniam po dziurkach na pasku. Dotychczas 1cm w pasku mniej = 1kg wagi mniej). Tak więc nie wiem jak mi idzie jakościowo odchudzanie, ale ostatnio staram się ćwiczyć pół godziny dziennie na steperze(dłużej nie mogę, bo się przegrzewa i strasznie piszczy;p) i pół godziny ćwiczyć ręce(hantelki i pompki, dłużej nie mogę, bo ręce mi piszczą;p).

środa, 4 stycznia 2012

Zima? Jesień? Wiosna?

No już już. Piszę w końcu coś.
Nowy rok. Nowe możliwości. Nowe problemy. A może wszystko po staremu, tylko z nową datą?
Postanowienia noworoczne sobie trzeba wymyślić. Rok temu żadnych nie miałem i nie było najgorzej...więc może teraz też żadnych postanowień? Po prostu działanie. Problem-rozwiązanie...tylko: a) tak nie ze wszystkim się da i b) to już jest postanowienie.


Ale prawda jest taka, że w moim życiu odległość pomiędzy wystąpieniem problemu a jego wytępieniem jest spora. Przed Świętami postanowiłem sformatować komputer i do dzisiaj tego nie zrobiłem. Muszę pracować przez ten rok nad systematycznością w swoim działaniu. Jak na razie staram się być lepiej zorganizowanym. Zapisuję sobie wszystko w kalendarzu(właściwie w kalendarzach-na komórce i książkowym) i liście zadań...ale gorzej jest z wykonaniem.


Święta i już po świętach. Przeminęły strasznie szybko. Jeśli mam się pochwalić co dostałem...właściwie to nic. Na urodziny kupiłem sobie "Saucerful Of Secrets" i tyle. Od mojej N. dostałem pod choinkę ludzika Lego i brokatowe pisaki z "My Little Pony: Friendship Is Magic"(o tym za chwilę) i pyszną zieloną herbatę.
Na prezent "pogwiazdkowy" złożyliśmy się z bratem(chociaż jak na razie nie oddał mi za to pieniędzy). Otóż będąc z moją N. w centrum handlowym(chciała kupić ładny kalendarz na 2012 rok i musieliśmy się po świętach zobaczyć:)) zobaczyłem w Media Markt zestaw Guitar Hero na X360 z gitarą, perkusją i mikrofonem za 300zł(cena dość promocyjna). Po lekkim wahaniu wysłałem bratu smsa i po jakimś czasie chodzenia po nowohuckim M1 zadzwonił do mnie, że jest na miejscu i czy kupujemy.
No więc czas pomiędzy świętami i nowym rokiem spędziłem przed zabawkową perkusją...ale zabawa jest przednia :) i nawet moja N.(którą widzę jako lekkiego wroga gier komputerowych) wymiatała na perkusji lepiej niż ja i brat razem wzięci.


No a teraz o kucykach.
Jakiś czas temu na Facebooku oficjalne konto programu Top Gear(program ten uwielbiam) wrzuciło ten filmik:
I sam nie wiem dlaczego, ale postanowiłem obejrzeć jeden lub dwa odcinki tej kreskówki. Ta bajka jest wspaniała! Nie potrafię wyjaśnić swojej fascynacji...ale chyba nikt nie potrafi. Później się dowiedziałem, że mnóstwo osób takich jak ja (geeki komputerowe w wieku 20+, głównie faceci) uwielbia tą kreskówkę. Mam pewną teorię na ten temat:otóż każdy lubi wrócić wspomnieniami do dzieciństwa. A ta bajka...nie chodzi o kucyki...chodzi chyba raczej o styl animacji i fabuły...albo coś podświadomego, co mówi, że ta seria MLP jest super(o jakieś 20% lepsza-żart dla innych fanów kucyków).
Zainteresowanym polecam kanał YouTube użytkownika ObssesionOctopus. Wrzucił on wszystkie dotychczasowe odcinki z napisami po polsku a także pierwszy sezon z polskim dubbingiem(który nie jest za dobry, zwłaszcza, że postacie brzmią tak samo i nawet nie próbowali naśladować oryginalnych głosów).