czwartek, 8 grudnia 2011

Grudzień, grudzień, grudzień...

I tak oto nadszedł najszczęśliwszy miesiąc w roku. Jest w nim wszystko, co dobre: przerwa świąteczna, mikołaj, urodziny, nowy rok, śnieg...tylko zamiast śniegu widzę deszcz(co po okresie suszy ucieszy ludzi w górach, czerpiących wodę ze studni), zamiast świątecznego obżarstwa widzą dietę, zamiast urodzin widzę jakościową teorię równań różniczkowych... Ale może nie będzie tak źle? Jedzenie dietowe, jeszcze, mi smakuje a jakościówka nie jest aż taka straszna. A co do śniegu...i tak nie potrafię jeździć na nartach.


Na mikołajki dostałem wspaniały, cudowny scyzoryk(tak, tak:mam 10 lat) i cały chodzę pocięty, bo się nim cały czas bawię. Mam ochotę zrobić sobie nim łuk i ostrzyć gałęzie na strzały:D Taki powrót do dzieciństwa:)


Prezent urodzinowy muszę sobie kupić samemu. Zdecyduję się chyba na płytę Pink Floyd i jakieś małe słuchawki douszne. Z tą płytą mam problem: ostatnio wydali serię zremasterowaną. Ale nie mogli jej wydać w normalnych, plastikowych pudełkach. Jest w kartonowych kopertach, ze zmienioną książeczką. Nie będę ich kupował. Kupię oryginalnie i pierwotnie wydane, chociażbym miał zapłacić za te płyty miliony i ściągać je z UK!


Nie mam już za wiele czasu na pisanie, więc tak zakończę ten post(pierwszy od dłuższego czasu).



piątek, 18 listopada 2011

Ciemno wszędzie, zimno wszędzie...

W tym roku mój organizm wybrał bycie zmarzluchem. Ciągle mi zimno. Nawet chodzę na zajęcia w rękawiczkach. Aż się boję pomyśleć co będzie, jak nadejdzie prawdziwa zima. Ze śniegiem i -20 stopniami.
Może to przez to, że od ostatniej zimy "sporo" schudłem? Chociaż ostatnio i tak przybrałem trochę na wadze. Bardzo ciężko jest się zmusić do odchudzania na zimę. Może jakieś zwierzęce instynkty mi mówią, że trzeba gromadzić zapasik tłuszczyku na zimę. Ale uważam, że tłuszczyku mam tyle, że przez całą zimę mógłbym nic nie jeść...przez kilka zim właściwie. Od poniedziałku planuję powrócić na dietę. Po raz któryś od opuszczenia jej. Brakuje mi jakiejś motywacji...raczej wszystko mnie zniechęca do podjęcia tego kroku(zima?)...jedynym światełkiem jest to, że wiosną mi się to udało. Muszę się zebrać w sobie i spróbować raz jeszcze. Obrzydzenie do białego sera już mi przeszło, więc mogę bez problemu poddać się tej próbie;p


Słucham sobie Pearl Jam'u z GoogleMusic(już nie beta). Zrobiłem kilka wstydliwych rzeczy,  żeby zdobyć tą DARMOWĄ płytę. Już pisałem o tym jak rasistowsko Google (nie tylko ono zresztą) traktuje Europę(albo kraje UE poza UK). Rozumiem, że to wszystko jest spowodowane problemami z prawami autorskimi, ale oni powinni najpierw się z tymi prawami uporać, a potem uruchomić to dla większości świata. Niedostępna w Polsce wersja Android Marketu z muzyką, filmami, książkami jest dostępna po polsku. Podobnie większość produktów Google niedostępnych w Polsce(wyjątkiem jest Google Wave, które było dostępne w Polsce ale nie po polsku).


Tydzień temu byłem w górach(dość niskich) i byłem wówczas najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi! Teraz siedzę samotnie przed kompem, popijając czerwoną herbatę i marząc o kolejnym wyjeździe z moją Lubą. 




Nie muszą to być koniecznie góry...ani nawet pagórki. Tylko cisza i spokój. I dużo chodzenia(bez przerażających ścieżek nad przepaściami. Chociaż osłanianie N. przed spadnięciem było bardzo rycerskie z mojej strony). Ten długi, listopadowy weekend miał to dobrego, że ludzie zostali w domu. Ludzie założyli, że będzie zimno. Przez trzy dni chodziliśmy w "cieple" słońca po, niemalże wyludnionej, Muszynie. Chmury zobaczyliśmy dopiero w powrotnym autokarze gdzieś za Nowym Sączem. Wydaje się że tydzień temu to znowu nie tak dawno...a z drugiej strony tak bardzo tęskno do tamtych dni...tamtych chwil.


poniedziałek, 31 października 2011

Halloween

Gdybym był amerykańskim dzieckiem to chodziłbym po ludziach i zajadał się cukierkami. Ale nie jestem, więc siedzę w domu i zajadam się cukierkami. Osobiście nie mam nic przeciwko Halloween, o ile nie jest ono na siłę nam wciskane. To święto nie pasuje do naszej kultury, a zwłaszcza do dnia po Halloween, który to dzień jest mniej...radosny. Raczej pełen zadumy. Ale gdyby Halloween było obecne w naszej kulturze "od początku" to pewnie by się "stoczyło" jak wiele innych tradycji. Chociażby takich jak kolędowanie (z mojej perspektywy dzisiaj kolędują jedynie dresiki, żeby zarobić na papierosy; mało kto im otwiera; wyjątki są na wsiach, gdzie kolędnicy zdarzają się dobrze przygotowani, albo gdzie kolęduje orkiestra strażacka) czy śmingus dyngus (oblanie dziewczyny wodą zastępowało "hej fajna laska z Ciebie". Dzisiaj w lany poniedziałek biegają bandy dresików oblewających wszystko co popadnie).


Zbliżają się targi książki. To już w tym tygodniu. Początkowo myślałem o pójściu na nie w sobotę, ale w sobotę będę pracował przy okleiniarce, a po 13 nie opłaca mi się tam jechać. Pojedziemy(Ja i N.) na targi w niedzielę. Ale jakieś pół godziny przed otwarciem, bo zapewne będzie tłok jak cholera.


Aaaaa...i mam nowe krzesło :) Moje plecy są szczęśliwe...ale nogi już nie. Teleskop krzesła rozsuwa się na bardzo małą wysokość, chyba nie do końca tak powinno być, dlatego też będę pisał do sprzedawcy z allegro co się dzieje.
A i okleiłem swojego laptopa. Wymierzyłem odrobinę za dużą naklejkę i trochę krzywo ją przyciąłem...ale (podobno) nie wygląda to jakoś szczególnie źle.


Od jakiegoś czasu staram się być odrobinę lepiej zorganizowany. Zacząłem od zapisywania wszelkich zajęć, spotkań i.t.p. w kalendarzu. Tylko, że to nie wystarczy. Nie potrafię zorganizować sobie czasu wolnego. Mój kalendarz na najbliższe dni jest pusty. Niby wiem, co powinienem robić, ale nie potrafię zaplanować, że od 12 do 14 będę się uczył tego a od 14 do 16 tamtego. Jakoś nie potrafię się przekonać, że potrafię przewidzieć czas, jaki poświęcę na śniadanie, analizę funkcjonalną i pastowanie butów. Tak wysoka forma zorganizowania do mnie nie pasuje. Jestem człowiekiem chaotyczny, ale nie chcę taki być. Naprawdę chciałbym być zorganizowany jak szwajcarski zegarek. Wydaje mi się, że moje życie byłoby wówczas o wiele prostsze, gdybym potrafił je sobie zaplanować z góry. Pędziłbym przez świat jak królik z "Alicji w krainie czarów". Nie wiem dlaczego, ale gdybym się wszędzie śpieszył, miałbym czas na wiele więcej...a raczej nie miałbym czasu na te wszystkie pierdoły którymi się zajmuję choć nie powinienem.


W polityce Zbysiu z Krakowa się buntuje, Jarek z warszawy(chyba. Tak naprawdę to nie wiem skąd on jest, ale go nie lubię więc mu się warszawa dostanie) się nie odzywa. Donald z Trójmiasta spokojnie robi co ma robić, Janusz z Lublina walczy z krzyżem, ustawą antynarkotykową, antyaborcyjną...właściwie to wybrał tematy najbardziej kontrowersyjne. Trudno nie oprzeć się wrażeniu , że facet po prostu chce na tym zyskać na popularności(kasę już ma, teraz mu potrzeba władzy). No i jest jeszcze Grzesio ze Szczecina...ale im to już się nikt nie przejmuje.
To nie jest blog polityczny, więc pozostawię to w ten sposób.


Co jeszcze ciekawego mogę napisać?...Polecam tegoroczny "Treehouse of Horror".


I bezpiecznej drogi na groby bliskich wszystkim życzę!

poniedziałek, 17 października 2011

Znów problemy...

I znów zdrowotne. Teraz jednak z plecami. Zaatakował mnie ból pleców tak potworny, że nie dałem rady w nocy spać. Obudziłem się chyba przed 4 rano i nie mogłem znaleźć pozycji, która by mnie nie uwierała. Postanowiłem nie iść na zajęcia (i tak miałem tylko wykłady dzisiaj) i wybrać się do lekarza. Nasza przychodnia nie cieszy się dobrą sławą, więc byłem przygotowany do walki (nafaszerowany środkami przeciwbólowymi). Ale Pani z rejestracji skierowała mnie do przyjmującego lekarza(spóźnił się do pracy tylko 20 minut), który stwierdził, że mam "odkręgosłupowy" ból pleców i zapisał mi dość sile leki przeciwbólowe. Dał mi nawet zwolnienie z zajęć do końca tygodnia.
Ale co spowodowało ten ból pleców? Nagłość tego bólu kazałaby mi wierzyć w to, że mnie "zawiało", ale od dłuższego czasu mam rozwalony fotel przed biurkiem i przez to siedzę potwornie krzywo... Ale mam już upatrzone nowe krzesło. Nawet miałem dzisiaj iść i sobie wpłacić pieniądze na konto, żeby zapłacić przelewem, ale jestem uziemiony (chociaż lekarz mi nie mówił, że mam leżeć lub pozostawać w domu).

Mam trochę czasu dla siebie w takim razie. Ale czy na pewno? Powinienem się zabrać za jakąś naukę, poczytać coś "bardziej naukowego"... Jestem ciekaw, ile z tych planów wejdzie w życie;p Jestem profesjonalnym leniem. Jak choruję, to wykorzystuję maksymalnie czas na odpoczynek. Ale z drugiej strony nie czuję się aż tak tragicznie, a uczucie zmęczenia nie jest spowodowane lekami przeciwbólowymi, ale tym, że obudziłem się dość wcześnie, a jak spałem to i tak ból mnie męczył. Teraz tak naprawdę to powinienem się przespać. Bo nie będę ryzykował picia kawy. Kawa jest zła!

poniedziałek, 10 października 2011

No i po wyborach

Osobiście cieszę się z wyniku wyborów...na razie. Dlaczego się cieszę? Bo Kaczyński nie będzie premierem. Bo PO nie będzie musiała sprzymierzać się z Palikotem ani z SLD. Bo SLD chyli się ku upadkowi. Dlaczego "...na razie"? Bo to "czas na odważne decyzje" dla Tuska. Dostał zielone światełko, żeby zrobić z nami co tylko chce. To oznacza reformy dość bolesne dla nas wszystkich, ale mające ściągnąć ciężar z naszych pleców za 10-20 lat. No może nie za 20, ale będzie to trwało sporo. I będzie ciężko, bo musi być ciężej, żeby było lepiej. Martwi mnie również wysoki wynik Palikota. Wprowadził on mnóstwo nieznanych osób do sejmu. Głosowali na niego ludzie, którzy mieli już dość znanych polityków. Wyszli z założenia, że im mniej znany polityk, tym mniej dotychczas ukradł. To chyba jest problem Polaków. Nieważne kto startuje w wyborach, jest złodziejem, komuchem, żydem, masonem...i dlatego jest tak mała frekwencja. Polak może wysławiać się o swoim sąsiedzie z sympatią i szacunkiem, nawet mówić mu:"Panie sąsiedzie, Pan to powinien do Sejmu startować i tym wszystkim złodziejom pokazać...", ale kiedy tylko sąsiad naprawdę wystartuje w wyborach to opinia zmieni się na "złodziej je***y, na ludzkiej krzywdzie się dorobił".
Gdy byłem mały, to najgorsze przekleństwo w moim wykonaniu to było "Ty złodzieju".
Ale wracając do Palikota...martwi mnie też jedno: motorem tej partii jest antyklerykalizm. Przeszkadza mi to jedynie w kwestii religii w szkole. Bo obecnie jest pewna kontrola państwa nad tym przedmiotem. Dwie godziny lekcyjne tygodniowo i ani minuty dłużej. Co się stanie, gdy religia wróci do salek katechetycznych? Zależy od księdza. Podejrzewam, że są tacy, co pójdą na rękę rodzicom i zorganizują te dwie godziny w dogodnym terminie. Ale podejrzewam, że znajdą się tacy, którzy katechezę będą zaczynać obowiązkową mszą w kościele w sobotę o 8 i prowadzić tą katechezę nie przez dwie, ale więcej godzin.
Mój brat miał niedawno bierzmowanie(byłem nawet świadkiem) i sposób, w jaki nasz proboszcz prowadził przygotowanie do tego sakramentu, jedynie zniechęcał młodych ludzi do kościoła. Mój brat się odgrażał, że więcej do kościoła nie pójdzie(poszedł...przynajmniej w tą niedzielę. I ksiądz wyglądał na zdziwionego faktem, że ktokolwiek z bierzmowanych przyszedł do kościoła).
Tak więc religia musi być w szkole. Bo inaczej...kościół, niestety, sam sobie zaszkodzi. I wynik Palikota jest efektem, niestety, coraz większej niechęci ludzi do hierarchii kościoła.

Rozpisałem się o kościele, chociaż nie miałem takiego zamiaru. Ale niech już zostanie.

Siedzę zakatarzony w domu. Nie mam kaszlu ani temperatury, ale głowa boli mnie w ten dziwny sposób, jak przy gorączce. No i cały czas jest mi zimno(siedzę w bluzie z kapturem i rękawiczkach rowerowych).
Pomimo jawnych oznak choroby byłem dziś na jedynym wykładzie. Dowiedziałem się, że moja grupa ćwiczeniowa będzie programowała w Javie(co mnie bardzo ucieszyło, zwłaszcza, że zacząłem sobie niedawno Javę odświeżać)...i właściwie to niewiele więcej się dowiedziałem. Mogłem zostać w domu i udawać, że choruję. Nowy semestr, nowe przedmioty, nowe wyzwania....co mi to przyniesie-nie wiem. Mam nadzieję, że więcej dobrego niż złego.

piątek, 30 września 2011

Kolejny dzień...

A dokładniej to ostatni dzień września. Nie ma co się oszukiwać, że Wakacje(a nie wakacje) potrwają jeszcze trochę dłużej... Czy zmarnowałem czas tych Wakacji?
Byłem nad jeziorem i morzem, jeździłem sporo na rowerze, chodziłem na spacery z kijkami, zdałem ostatni egzamin, nawet przeczytałem książkę...ale nie byłem w pracy, nie zabrałem nigdzie mojej N.(do ZOO to raczej Ona mnie zabrała), nie rozwinąłem swoich zainteresowań w żaden sposób(odkryłem jedynie niepowtarzalną zdolność gotowania potraw zgodnie z przepisami w książce)...większość czasu spędziłem albo się ucząc do egzaminu albo tak jak teraz:najedzony przed komputerem...
Jakieś dwa lata temu, na targach książki, kupiłem sobie książkę do nauki Javy. Owszem, na początku zmuszałem się do sumiennej nauki...ale zawsze, gdy zaczynałem coś pisać to moja głowa zaczynała mnie boleć. Efekt jest taki, że nie pamiętam nic z Javy. Ostatnimi czasy patrzę się na grzbiet tej książeczki, smutno leżącej na półce, i myślę:"kiedyś Cię otworzę i się nauczę Javy"...ale dotychczas tego nie zrobiłem. Dlaczego nie zrobię tego teraz? Jak tylko skończę pisać posta to zabiorę się za sprzątanie w kuchni, pokoju. Pójdę do babci, zrobię bratu coś do jedzenia(wrócił wcześniej ze szkoły bo go brzuch bolał)...i tak mi cały dzień zejdzie:/

Dziś rano dzielnie wybrałem się do sklepu po jakieś pieczywo...sklep był oddalony o 3km, ale był to znakomity pretekst do nordic-walkingu. Kupiłem jeszcze składniki do mojej diety. Miała być ryba w sosie chrzanowym, ale jako że mam mieć dzisiaj dzień warzywny to kupiłem też bakłażana z myślą zrobienia dwóch potraw do diety...jednak tak się najadłem tą rybą, że bakłażan poczeka na kolację lub jutrzejszy obiad.

Ostatni wpis o próbach używania Ubuntu spotkał się z niezadowoleniem N. Temat "systemu" nie jest tematem mile widzianym na tym blogu. Szkoda, bo chciałem sobie popisać coś właśnie takiego, albo nawet może nagrać jakiś filmik?(Ubuntu oferuje szereg naprawdę dobrych programów do obróbki grafiki i filmów). Problem w tym, że nie jestem jakimś znawcą tematyki Linux. Jestem "okazjonalnym użytkownikiem", więc nie mam pojęcia jaką wiedzą mógłbym się podzielić w takim filmiku. Ale perspektywa wideobloga lub nawet voicebloga(??jest takie coś? To się po prostu chyba podcastem nazywa?) jest kusząca...tylko znowu:co ja bym w nim mówił? Co pokazywał?

Idę sprzątać bajzel w kuchni.

środa, 28 września 2011

Dlaczego niszczymy funkcjonalność?

Post ten jest pisany pod wpływem impulsu i zdenerwowania. Tytuł posta powinien właściwie brzmieć: "Dlaczego, w pogoni za pięknem, niszczymy/gubimy funkcjonalność?"
Ponieważ nie wygrałem 50 milionów w totka, musiałem odłożyć planowany zakup iMaca do następnej kumulacji. Żeby to sobie wynagrodzić postanowiłem "upiększyć" swoje Ubuntu motywem macintosha. Niestety Ubuntu nie korzysta już z Gnome'a jako domyślnego środowiska graficznego, tylko z "Unity". W którym ten boczny pasek nie wygląda tak źle...ale przeszkadza. Nie jest do końca tak funkcjonalny jakbym chciał. Stwierdziłem, że to niczyja wina i że zainstaluję sobie najnowszego Gnoma...jakież było moje zdziwienie, gdy tylko zobaczyłem jak teraz Gnome wygląda.... I teraz pytanie:CO BYŁO ZŁEGO W PASKU NA GÓRZE EKRANU???? (//wulgaryzmy zostały z tego pytania siłą usunięte, ale wiadomo gdzie i jakie należy sobie wstawić//)
Próbowałem jakoś sobie poradzić z obecnym wyglądem Gnoma, ale jeszcze gorzej mi się wszystko "scrashowało" i system wyglądał kuriozalnie...

Obecny wygląd Gnoma jest...ładny...ale czy naprawdę ma być "ładny"? Linux miał być funkcjonalny. A nie jest. Jest nieintuicyjny, denerwujący i niepozwalający się wyłączyć. Właśnie brak możliwości zmiany/edytowania tego wyglądu(czy też "paska" w Unity) jest najbardziej denerwująca...i chyba niezgodna z całą ideą Linuxa. W Linuxie można było zmienić i ustawić praktycznie wszystko....smutno mi przez to:(

poniedziałek, 26 września 2011

Fort pancerny pomocniczy 48a "Mistrzejowice"

Przypadkowo się na to cudo natknąłem podczas spaceru(nordic-walking się jednak na coś przydaje). Jakość zdjęć kiepska, bo robiłem je telefonem komórkowym.








piątek, 23 września 2011

Na tapczanie siedzi leń...

...nie robi nic i pisać posta mu się nie chce. No więc tak: jakoś udało mi się zdać wszystkie egzaminy, oddać indeks i ułożyć plan zajęć. Także studiami się nie muszę przejmować aż do października(mój mózg mi mówi, że październik to za parę miesięcy dopiero jest). Chociaż wypadałoby sobie odświeżyć wiadomości z równań różniczkowych, bo zabrałem się za "kontynuację" tego działu matematyki.

Problem z tym blogiem polega na tym, że już nie wiem za bardzo o czym mogę jeszcze napisać. Jako matematyk(prawie) jestem osobą wyrażającą się dość zwięźle i lakonicznie(i często z błędami). Tak właściwie, to najprościej by mi się mówiło do ludzi kodem C++(o ile jeszcze pamiętam ten język). Byłoby zwięźle i lakonicznie, tylko trochę trudno o kompilator takiego języka.

Aaaa...wróciłem do odchudzania się. Waga pokazała mi liczbę z kosmosu(później odkryłem, że bateryjka się powoli wyczerpywała. Według niej schudłem od wczoraj 5 kg...), więc postanowiłem powrócić do mojej diety i troszkę więcej się ruszać. Jak na razie ruch realizuje się w formie 6km spaceru nordic-walking(polish-kijking)...głównie do sklepu po produkty do dań "dietetycznych". I to właśnie ja te dania przygotowuję. Podobno dobre mi wychodzą. Z tego powodu zastanawiałem się ostatnio, czy się aby z powołaniem nie pomyliłem. No bo gdybym poszedł do gastronomika a potem starał się o prace w coraz to lepszych knajpkach, to mógłbym zajść wysoko(o ile osoby, które testują moje potrawy nie kłamały co do ich jakości i smaku) i nie przejmowałbym się egzaminami na uczelni. Z drugiej strony...większa konkurencja panuje w gastronomii a płace są niższe. Trzeba więc cierpieć. Jak będę duży i będę miał własny dom/mieszkanie to będę miał super-wypasioną i wyposażoną kuchnię. Lodówka będzie miała własne konto na Twitterze, toster na Facebooku a mikrofalówka będzie dorabiała jako programista Googla. I znając życie, nie będę miał czasu, żeby gotować, bo będę pracował na spłatę tego kredytu hipotecznego...

A skoro już jestem w takich klimatach, to zbliżają się wybory. Nie za bardzo wiem na kogo głosować. Niestety problem nie polega na tym, że jest tylu wspaniałych kandydatów, że czuję się jak w magazynie Lego i mam wybrać jeden zestaw. Mój problem polega na tym, że muszę wybrać mniejsze zło. Ale muszę też zastanowić się które mniejsze zło wybrać, bo jeśli wybiorę złe mniejsze zło, to większe zło może te wybory wygrać....i myślę, że sporo ludzi ma taki problem jak ja.

Znów zmienię temat(podobno wielowątkowośc moich postów jest denerwująca. Prawda?). Ostatnio z bratem udało nam się postawić serwer minecraft'a. Chwilę pograliśmy i się tym pobawiliśmy. Zabawa się skończyła, gdy odkryliśmy, że można cheatować...później było już tylko gorzej(program do zmiany otoczenia w minecrafcie, gdy nie chciało nam się budować pod wodą i co chwilę tonąć). Prawdziwy Minecraft, to siedzenie w kopalni i wydobywanie każdego minerału, każdego kamienia, wypalanie każdego bloku szkła...jak się korzysta z cheatów, to już nie jest to samo...

No i jeszcze jeden temat:byłem w krakowskim ZOO. Po raz trzeci w życiu i po raz pierwszy od jakichś 15 lat. Nie zrobił na mnie zbyt dobrego wrażenia. Najgorszy był widok zestresowanych zwierząt, chodzących w kółko po malutkich wybiegach. Takie coś jednak dobija człowieka. Nie wspominając już o mini ZOO, które przypominało mi obóz jeniecki(kury-Niemcy, świnki wietnamskie-Włosi, króliki-Anglicy, świnki morskie-sam nie wiem...). Gdyby nie towarzystwo w tym ZOO, to wyszedłbym z niego przygnębiony.

No kończę. Już i tak sporo napisałem.

piątek, 2 września 2011

Coś się źle czuję

Zrobiłem sobie małą przerwę w nauce rachunku prawdopodobieństwa. Powoli zaczynam panikować, widząc zbliżający się egzamin. Ale potrzebuję też chwili odpoczynku. Zwłaszcza, że mam podwyższoną temperaturę(chociaż niektórzy uważają, że 37 stopni to nic). Brakuje mi wakacji:( siedzę w domu i się uczę. Udało mi się wyrwać z N. na basen i rozpoczęcie roku w moim starym liceum. Spotkałem tam całkiem sporo osób z mojej dawnej klasy(nie widziałem ich od dwóch/trzech lat). Musiałem się przemóc i powiedzieć o wstydliwym "roku w plecy". No ale cóż. Każdemu się może zdarzyć(prawda?). Pojeździłbym sobie na rowerze. Tak bardzo chcę sobie pojeździć, że pojechałbym pod sam Tyniec. Albo i dalej nawet... Telefon mi się buntuje. Obawiam się, że wdał mi się do niego jakiś wirus. Ale skanowanie nie dało rezultatu, więc chyba będę zmuszony do "przywrócenia ustawień fabrycznych". Bardzo bym tego nie chciał robić, bo nie wiem, co bym stracił. Czy wszystkie kontakty, czy tylko zapisane hasła? Skoro już jestem przy gadżetach...to zastanawiam się, czy w następne wakacje nie pojechać sobie na wystawę IFA-Berlin. Coś w stylu targów książki, tyle że w Berlinie, we wrześniu i zamiast książek będą wszelkiego rodzaju elektroniczne gadżety. Pewnie mi nic z tych planów nie wyjdzie(za nocleg w Berlinie zapłaciłbym fortunę), ale nie będę się od razu zniechęcał. Aha! I chyba naprawiłem bloga. Wystarczyło zmniejszyć liczbę postów na stronie. Nie wiem o czym mógłbym jeszcze napisać. Moje życie w trakcie sesji poprawkowej jest dość nudne...

środa, 17 sierpnia 2011

Google Music Beta

Blog nie wyświetla się poprawnie w przeglądarce Google Chrome(przynajmniej mi). Dla pełnej przyjemności czytania i komentowania, drogi Czytelniku, zmień przeglądarkę.




W końcu się doczekałem. Dostałem od wszechpotężnego Wujka Google zaproszenie do jego najnowszego dzieła:Google Music (nazywanego przez większość Music Beta). Zaproszenie na swojej skrzynce mailowej zobaczyłem w telefonie, leżąc już w łóżku. Ale natychmiast włączyłem laptopa i zaakceptowałem zaproszenie. Zaznaczyłem ulubione gatunki muzyki i przeszedłem do korzystania z serwisu.
Widok główny Music Beta
Oczywiście było już późno, i nie udało mi się wgrać swojej muzyki(prędkość uploadu mam dużo niższą niż downloadu), ale i tak dostałem sporo darmowej muzyki od wujka Google.

Darmowe piosenki dobrane według wcześniejszych "preferencji muzycznych"


Jako ulubione gatunki muzyczne zaznaczyłem Alternative/Indie, Blues, Jazz, Classical,  Metal i Rock. I właśnie tylko tego tupu muzykę dostałem. Ciekaw jestem, czy gdybym zaznaczył wszystkie rodzaje muzyki, to czy bym dostał więcej utworów(moja pazerność mnie przeraża)


Widok gatunków muzycznych.


Po wgraniu muzyki(całych dwóch płyt Pink Floyd), zacząłem się bawić opcją "instant mix". Chodzi w tym o to, że zaznaczamy jakąś piosenkę na którą "mamy humor" i Google dobiera nam do niej inne piosenki z naszej biblioteki, które powinny pasować do naszego aktualnego humoru. 


Widok Albumu

Nie jestem pewien, czy to działa. Piosenki stworzone na podstawie "Learning to Fly" trchę od niej odbiegały, ale od Pink Floyd'ów wszystko odbiega i im nie dorównuje. Ale piosenki od Googla są fajne i da się ich słuchać. Byłem pozytywnie zaskoczony, że dostałem Janis Joplin(i zawiedziony, że tylko jedną piosenkę) i Presleya. Zaskoczyła mnie Bonnie Tyler z piosenką "Aj nid e hirooooołłł" ("Holding out for a hero") i Europe z "The Final Countdown"(w tej piosence długo słyszałem "it's a fire of downtown"). Nie to, żebym tych piosenek nie lubił. Są w porządku. I właśnie podoba mi się to, że je dostałe, bo sam bym nigdy ich nie dorzucił do swojej biblioteki, a fajnie się ich czasem słucha.

Instant Mix Learning to Fly
Po krótkiej zabawie serwisem zauważyłem, że nie ma on żadnego zastosowania, jeśli nie mam aplikacji Music Beta na swoim androidowym smartphonie. Niestety aplikacja ta instaluje się jedynie na telefonach z amerykańską kartą SIM. Próbowałem uporać się z tym problemem za pomocą programów, które czasowo zmieniają kod karty Sim. Niestety-działają one jedynie na zrootowanych urządzeniach. A aż tak się bawić swoim telefonem nie chciałem. Ale pod wpływem pewnego artykułu znalazłem sposób: wystarczy ściągnąć program w postaci .apk, nagrać na kartę pamięci i zainstalować go jakimś programem z Android Marketu.


Wgrywanie albumu
Co mi się podoba:
  1. Darmowa muzyka
  2. Nieograniczona(na razie) przestrzeń na legalną muzykę
  3. Interfejs
  4. Instant mix
  5. Polski język w aplikacji na Androida(choć program jest dostępny oficjalnie tylko w USA)
  6. Pobieranie muzyki z serwisu na telefon
Co mi się nie podoba:
  1. Brak możliwości pobierania piosenek z serwisu na komputer(choć naprawiają to różne wtyczki do przeglądarki)
  2. Brak aspektu społecznościowego i większej integracji z Google+
  3. Brak oficjalnej wtyczki Music Bety do przeglądarki Chrome(są nieoficjalne i niezbyt dobre)
  4. Brak "Cover Flow" w obu wersjach serwisu
  5. Brak możliwości zgrywania piosenek z płyty(można wgrać piosenki już zaimportowane, np przez iTunes, do mp3)
Czy to ma przyszłość? Myślę, że tak. I uważam, że wydawcy muzyczni powinni takie inicjatywy wspierać. Z bardzo prostego powodu: ludzie będą się bali wrzucać na takie serwisy spiraconą (zpiraconą?) muzykę. Więc wytwórnie będą zarabiać więcej, bo więcej ludzi kupi oryginały płyt. 
Z niepokojem tylko patrzę się na plany Googla na wprowadzenie opłat na Music Betę...to nie byłoby już takie fajne...





sobota, 6 sierpnia 2011

Środek wakacji...

Taaaak...obiecałem pisać sporo postów w te wakacje...na obietnicach się skończyło. Serdecznie za to przepraszam. I przeznaczę cały pierwszy akapit na wytłumaczenie się ze swojego lenistwa. Jeśli uważasz, że mojego zachowania nic nie usprawiedliwia, przeskocz do następnego akapitu. Otóż przez dwa tygodnie pobytu na pomorzu nic nie pisałem, albowiem wieczorami byłem zbyt zmęczony, by to robić. Mój dzień wyglądał mniej więcej tak: wstawałem o 8, rowerem nad jezioro, powrót, pisanie listu do mojej Lubej...i kładąc się spać byłem zbyt zmęczony, by pisać. Nawet leżąc w łóżku nie miałem siły wymyślać posta. Natomiast po powrocie do Krakowa.....po prostu mi się nie chciało i zwyczajnie nie miałem weny do tego. Ale teraz piszę i mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone.

Musiałem aż sprawdzić, gdzie ostatnio opuściłem swojego bloga. No więc zapowiadany egzamin z analizy zdałem na 85 pkt...co wydaje mi się niemożliwe. Nie napisałem tego na aż tyle pkt. musiałbym mieć 8 pytań na maksa a to, gdzie napisałem jedną linijkę, na 5 pkt. Doktor Adam musiał mieć dobry dzień najwyraźniej.
Więc wakacje...byliśmy tylko trzy razy nad jeziorem. Przez pogodę. była w kratkę, niepewna, mało ciekawa. Szkoda.
No ale objechaliśmy tamtejszą część rodziny. W Szczecinie odwiedziliśmy grób mojej prababci. Właściwie, to już jest czyjś grób. Prababcia zmarła, jak moja babcia miała 6 lat. W Szczecinie, daleko od swojej wsi, i rodziny nie było stać na transport ciała. Została więc pochowana "na miejscu", na największym cmentarzu w Polsce. Grób był nienaruszony aż do roku '91. Znaleźliśmy miejsce w internecie, a po telefonie do zarządu cmentarza okazało się, że już tam ktoś jest pochowany. Mam nadzieję, że tą wizytą odkupiliśmy jakoś te lata zaniedbania grobu prababci.

A potem padał deszcz...duuużo deszczu. Kiedy się w końcu wypadał, to pojechałem ze swoim rowerkiem do serwisu(znowu! I na dodatek po drodze odpada mi lampa przednia). Mam nowy uchwyt na lampę, nowy uchwyt na siodełko, wyprostowany łańcuch, nowe pedały(ale musiałem je sobie sam kupić. Poprzednie(plastiki) zaczynały się łamać i długo by nie wytrzymały przy mojej wadze). I dowiedziałem się, że muszę zbyt agresywnie jeździć. I do roweru(ale nie w serwisie) kupiłem sobie sakwy na bagażnik. Od dłuższego czasu się za jakimiś rozglądałem, ale ceny zaczynają się od 50 zł. Ale pewnego razu byłem w Kauflandzie, i znalazłem najprostsze sakwy. Nie było na nich ceny, ani nawet kodu kreskowego. Pamiętałem, że kiedyś krzyczeli sobie za nie ponad 40 zł. Ale poszedłem do informacji z pytaniem o cenę. Po jakichś 5 minutach oczekiwania usłyszałem 24,99. Po wielu rozterkach zdecydowałem się je zakupić. Po zamontowaniu ich na rower okazało się, że nie są takie całkiem małe. Mogę spokojnie się do nich zapakować na piknik na błoniach dla dwóch osób:) A tak przy okazji: byliśmy dziś razem z N. właśnie w Krakowie. Brzegiem Wisły dojechaliśmy pod Wawel, potem Rynek Główny, park Jordana i do domu(N. trzyma u mnie w garażu swój rower, bo z mojego osiedla jest lepszy dojazd na rowerze, niż z jej wsi). Zrobiliśmy w sumie jakieś 32km. Sporo. Ale dzięki zarobionej endorfinie mam teraz wenę do napisania teraz posta.

A teraz nagroda za dotrwanie do końca tego posta. Link do zaproszeń na Google+   https://plus.google.com/_/notifications/ngemlink?path=%2F%3Fgpinv%3DI7SB69ab_VY%3AnNypWLn-NVM

piątek, 1 lipca 2011

Szlag mi trafił bloggera, Google+, egzaminy, deszcz

Jak można zobaczyć, coś się z blogiem mi podziało, i nie mogę przenieść linków i innych na prawą stronę bloga, nawet po zmianie szablonu... Nie wiem czemu tak się dzieje i nie będę się nad tym głowił.

Więc sesja...zdałem Równania różniczkowe na 3,5, oblałem rachunek prawdopodobieństwa a analizę będę zdawał na dzień przed wyjazdem na wakacje. Zapowiada się ciekawie.

Właśnie: wakacje. Mam nowy rower, z którym już są jakieś problemy(najgorsze z siodełkiem, które cięgle się przesuwa), ale można na nim jeździć. Ostatnio staram się jeździć przynajmniej 10km dziennie, chociaż z powodu pogody nie zawsze mi się to udaje.
Kupiliśmy z bratem rakiety do tenisa, ale nie mamy gdzie ich przetestować...ani za bardzo kiedy. Zwłaszcza, że przyszły tydzień spędzę(teoretycznie na nauce analizy). Więc chrzest bojowy będą miały dopiero nad jeziorem.
Jest też mały problem z rowerami. Bo miał je zawieźć mój tata, gdy jego firma będzie miała dostawę do sklepu w Szczecinie...ale został tylko tydzień i ciągle takiej dostawy nie ma... Zawsze można przewieść rower pociągiem...ale dotrzeć na dworzec przed 5 rano... Niby nie problem, ale potem by się śmierdziało przez 8 godzin w pociągu. Żadna przyjemność.
Myślę nad wrzucaniem postów na bloga w trakcie wyjazdu. Nie jest to zbyt wielki problem, więc postaram się to robić. I może wrzucę na bieżąco trochę zdjęć?

Mam konto na najnowszym produkcie googla: "Google+". Wyżulałem zaproszenie od jakiegoś gościa na Twitterze. Mam jak na razie tylko trzy osoby w znajomych, bo nikt inny na facebooku nie odpowiedział na moje pytanie "kto chce zaproszenie do G+?"
Generalnie G+ wygląda dokładnie jak FB. Układ strony jest identyczny. Różnice? Nie można nic napisać na czyjejś tablicy, co jest denerwujące, jeśli się do tego przyzwyczailiśmy. Nie ma też rozszerzenia do Chrome'a które by automatycznie powiększało zdjęcia po najechaniu na nie kursorem. Ale podejrzewam, że szybko ktoś takie coś zrobi.
najgorsze jest to, że nie możesz wysłać zaproszeń do wszystkich znajomych z FB(Jak wiadomo Google z FB się pożarło ostatnio i to mocno).
Myślałem nad wysłaniem wszystkim prawdziwym znajomym zaproszeń do G+ czy tego chcieli czy nie. Byłoby to lekkie narzucanie się, więc nie jestem pewien, czy to dobry pomysł.

Deszcz ciągle pada. A miałem ambitny plan pójść na zakupy do oddalonego o 3km sklepu(a to dlatego, że w naszym osiedlowym sklepiku nie ma absolutnie nic, a jak jest, to za 2 razy większą cenę). Ale podobno pogoda ma się poprawić po południu, więc żyję nadzieją.
W ogóle nasze osiedle się dziwne zrobiło. Z jednej strony zamykają jeden z dwóch sklepików(właściciele "wyprzedają" co im zostało, nie zamawiając nic poza chlebem...ale oczywiście nie obniżając ceny) a z drugiej strony ktoś(nie wiem kto) chce odnowić dawną, starą świetlicę. Powstało stowarzyszenie przyjaciół mojego osiedla "Bez Granic" i ostatnio zorganizowało eko-piknik. W naszych blokach prawdopodobnie zamontują domofony:o(już widzę dresiarzy wydzwaniających w nocy dla dobrej zabawy). I sam już nie wiem, gdzie to zapomniane przez Boga osiedle zmierza. Nie wiem, kto pcha to osiedle naprzód(a raczej: nie wiem kto działa w tym stowarzyszeniu "Bez Granic"), ale wiem że jest tu zbyt wiele smutków topionych w alkoholu. Ja jestem pośrodku. Nie topię co prawda smutków w wódce(ani, dzięki Bogu, nikt z mojej rodziny) ale widzę tych, co tak robią. Widzę tych entuzjastów i przyjaciół brudu i syfu dookoła osiedla. Ja już dawno zwątpiłem w tą część Krakowa. Ale może jest jakaś ostatnia tląca się iskierka nadziei? Może władze spółdzielni zlitują się nad nami? Może straż miejska i policja będzie częściej patrolować te rejony? Może pobliski zalew stanie się miejscem bezpieczniejszym, czystszym i czymś na miarę zalewu Nowohuckiego?
Ale ja tego nie będę robił. Bo już dawno zwątpiłem w to, że tu coś się może udać...

piątek, 10 czerwca 2011

W niebieskim autobusie, w niebieskim autobusie mija czas...

Jadę autobusem nr128. Teoretycznie stoję w sławnym korku na Ruczaju, ale nie jest jakoś szczególnie źle.Autobusy w Krakowie są tradycyjnie biało-niebieskie(jak flaga Krakowa). A słucham "Muzeum" Jacka Kaczmarski, więc stąd tytuł wpisu.

Mam już wpis z rachunku prawdopodobieństwa. Dostateczny plus to i tak więcej, niż się spodziewałem. Zobaczymy, co będzie na egzaminie. Jak zdać przedmiot, którego się nie rozumie? Studenci studiów humanistycznych pewnie nie rozumieją tego pytania.

Dojechałem do końca zatoru drogowego. Teraz zostały mi jeszcze wieczne korki Olszy i okolic do przebycia. Potem na nogach do domku. A pogoda nie jest fajna. Rano trochę pokropiło, jak ksiądz kropidłem i teraz powinno być ok. Jednak jest troszkę duszno i zimno. Na niebie pełno chmur i nastrój jakiś taki wisielczy. A może to sesja?
Rok temu nie myślałem o wakacjach ani o sesji. Miałem inne zmartwienia na głowie. Teraz myślę głównie o wakacjach. Ale staram się uczyć i przyswajam powoli wykład z równań różniczkowych zwyczajnych. Nadzieja umiera ostatnia.

Muszę się wykosztować na akumulatorki do mojego aparatu. Kodak jest POTWORNIE bateriożerny. Jeśli będę kiedyś kupował nowy aparat, to będę brał pod uwagę głównie czas życia baterii. Problemem mogą być również same akumulatorki, ale podobne problemy były że zwykłymi bateriami.

Już Most Grunwaldzki. I Dietla. Chyba będę już kończył ten komunikacyjny wpis, bo nie skończę nawet, przed Parkiem Wodnym;p

A w uszach śpiewa Kaczmarski. O zesłaniu studentów...

czwartek, 9 czerwca 2011

środa, 8 czerwca 2011

Szatan mną kręci jak wskazówkami zegarka

To już 80 dzień na diecie. Do celu przynajmniej drugie tyle...a mama dostała od koleżanki całą górę słodyczy z Austrii. Ale muszę wytrzymać, bo ostatnio coś mi się wolniej chudnie... Ale w trakcie egzaminów będę musiał się podładować drobną ilością czekolady...:)
Zaraz się zabiorą za  naukę na egzamin, o ile uda mi się uczyć w tej pogodzie. jest duszno, ciepło i zaraz zacznie padać deszcz. Nienawidzę takiej pogody.

Plany na wakacje? Jadę z rodzicami na dwa tygodnie nad morze(a raczej na Pomorze)...właściwie to nad jezioro. Jak się niedawno wyraziła N. "jezioro mojego dzieciństwa". Niestety, N. nie pojedzie z nami, bo wydział biologii uj komplikuje życie studentom każąc im zdawać egzamin na studia drugiego stopnia(na matematyce czegoś takiego nie ma). Ale kiedyś ją tam zabiorę :).
Czekają mnie więc dwa tygodnie...w siodełku rowerowym. Tak. Matula moja wymyśliła, że będziemy jeździć wszędzie na rowerach. Jezioro jest jakieś 10 km od domu cioci (u której się zatrzymamy), ale jest kilka problemów: ja nie lubię jeździć po drogach, nie jeździłem od bardzo dawna bo (tu kolejny powód): mój rower jest zepsuty(kiedyś brat zauważył, że widełki są wykrzywione. Nie wiadomo od czego). Już mi chcieli kupować nowy rower, ale stwierdziłem, że naprawa wyjdzie taniej niż kupno nowego. I jestem przywiązany do tego "górala". Dostałem go na komunię...13 lat temu :o jest ciężki, masywny...jest jak ruski czołg pośród rowerów. Zwłaszcza, że jest czerwony.
Ale dawno nie jeździłem na rowerze. Dawno też nie biegałem. Głównie przez dietę i pogodę. Ale we wakacje oprócz rowerowych wypadów mamy tez grać w Tennis. W Decathlonie jest zestaw do gry w tenisa dla dwóch osób za 100zł(dwie rakiety, pokrowiec i trzy piłki). Nad jeziorem powinien być kort tenisowy więc będzie można grać, gdy woda będzie za zimna. Po powrocie też będzie można chodzić na Hutnika na korty(15zł za godzinę). Piękne marzenia. Zobaczymy, co z tego wyjdzie...

niedziela, 5 czerwca 2011

Ja się nie chcę uczyć....

...ale muszę. Dlatego piszę tego posta nocą, żeby sobie nie zarzucać marnowania czasu na głupoty. Zresztą, i tak nie mogę zasnąć. Obejrzałem właśnie Dr. Who. Końcówkę odcinka(tzw. bombshell) przewidziałem, ale i tak byłem w szoku. Teraz muszę czekać aż do sierpnia(?) na odcinek "Let's kill Hitler". Sam Hitler mnie nie interesuje. Interesuje mnie główny wątek fabularny. O ile  przypadku w "bad wolf" można było coś zauważyć...teraz  ciężko było w ogóle coś wyłączyć...

Zbliżają się egzaminy. Ja nic na nie nie umiem i dalej widzę je w czarnych barwach:/
Rodzice chcą jechać ze mną i jestem do rodziny nad morze. Nie jestem przekonany do tego wyjazdu, ale oni bardzo się na niego nastawili.
Byleby pozdawać wszystko...

sobota, 21 maja 2011

Juwenalia...

Niezapomniana zabawa, wspaniali ludzie, nieziemska atmosfera...jak to dobrze, że nigdy na nich nie byłem;p Nie mam zaufania do rzeczy, które reklamuje się w ten sposób. Na nocy muzeów też nie byłem. Co rok jest to samo. Chociaż może coś dodają co parę lat, więc może się przejdę w przyszłym roku?
Pierwszy raz w życiu zastanawiam się czy iść na koncert. Jest w piątek wieczorem i jest to "Tribute to" zespołu Pink Floyd. Mam chęć, ale pewnie nie pójdę;p


Pratchett wydał nową książkę. Kolejną o przygodach Akwili Dokuczliwej/Tiffany Obolałej. Dwie pierwsze książki o jej przygodach nie były przetłumaczone przez Piotra W. Cholewę (który tłumaczył wszystkie inne książki Pratchetta), tłumaczenie to nie było złe, jednak gdy nagle zmieniono tłumacza tej serii to główna bohaterka zmieniła imię, fikmikfigle stały się nacmacfeeglami i zaczęły mówić z gwarą śląsko-podhalańsko-kaszubską. W poprzednim tłumaczeniu po prostu miały swoje "zawołania". Wprowadzenie przez Cholewę gwary sprawiło, że tą książkę się bardzo ciężko czyta. Rozumiem gwarę, ale tę, która już istnieje. Nie stworzoną na szybko gwarę "unii na rzecz regionów". Przykro mi.
Książkę pewnie kupię(mimo tłumaczenia), ale nie mam zamiaru kupować poprzednich części przetłumaczonych na nowo przez Cholewę.


Chudnę dalej i zaczynam się zastanawiać gdzie poprzestać. Nie chodzi o to, że już popadłem w anoreksję, widać mi wszystkie żebra, czy mam kaloryferek na brzuchu. Po prostu "kalkulatory prawidłowej wagi" pokazują mi prawidłową wagę w okolicach 85 kg. Skoro już chudnę (dla zdrowia! nie dla wyglądu!) to lepiej, żebym schudł do wagi prawidłowej, a nie do lekkiej nadwagi(?). Obliczyłem, że przy chudnięciu jak teraz powinienem osiągnąć taką wagę pod koniec wakacji. Z drugiej strony wszyscy mi mówią, że jak schudnę do 90 kg to nic ze mnie nie zostanie. Przez te wszystkie lata byłem dla nich tylko bryłką tłuszczu?;p


Zaraz sesja, potem wakacje. Na wakacje do pracy...i może w góry? A może nad morze(zwłaszcza, że N. woli morze a w górach już byliśmy). Na razie to słowo na "S" jest o wiele bliżej mnie. i Bardzo mnie niepokoi. Ale po wczorajszym dniu jest we mnie odrobina nadziei, że jakoś to będzie. Niezbyt to pasuje do mojego pesymistycznego nastawienia do świata, ale pewna osóbka (N.) ma na mnie taki właśnie wpływ. Dziękuję(:))

sobota, 14 maja 2011

Piszę sobie z Ubuntu

Zainstalowałem najnowsze ubuntu "wewnątrz" Windowsa, tak, że mogę bootować vistę albo ubuntu, a na dodatek, mogę linuxa odinstalować z komputera klikając w windowsie na "dodaj/usuń programy".
Jakie plusy ma Ubuntu? Uruchamia się szybciej niż vista(na tym samym kompie!)...i to chyba tyle. Nie ma tu rozpraszających programów. Jest to, co potrzeba. Chrome, muzyka...i nic więcej. Nie próbowałem drukować, ale nie powinienem mieć z tym problemów.
Minusy: "Unity"-pasek po lewej stronie, który zastępuje przycisk "aplikacje"-nie można go w żaden sposób usunąć, edytować, przenieść na dół ekranu.
"Centrum oprogramowania ubuntu"-coś w stylu aplikacji, z której można zainstalować prawie wszystkie  aplikacje, ale nie wszystkie działają:o
Mam problem z dostosowaniem rozdzielczości aplikacji do rozdzielczości ekranu-dość denerwujące.
Ale, jak już wspomniałem, muzyka i chrome działają-jest ok.

Już po google I/O...uczestnicy dostali 10calowe tablety(za darmo) i dostęp do usługi Music Beta. Jest to muzyka w chmurze od google. Dostępne tylko na terenie USA i tylko dla uczestników konferencji. Myślę, że zamykanie tego projektu, już po jego ogłoszeniu, nie będzie dla nich zbyt dobre. Podobnie jak to było z google wave, ludzie stracą zainteresowanie oferowanymi możliwościami.

Socjalizowałem się niedawno z ludźmi z mojej grupy. Miała iść prawie cała grupa, a okazało się że poszło 7 osób. Ja, kolega i 5 dziewczyn. Oczywiście, na moją prośbę, żeby mi zdjęć nie robić, niemalże organizowały konkurs, która zrobi więcej zdjęć:/ Nie lubię być fotografowany. Nie chodzi o to, że boję się stracić duszę, ale o to, że nie jestem w najmniejszym stopniu fotogeniczny i wyglądam jak beczka piwa na każdym zdjęciu(zwłaszcza, że dzień wcześniej się obciąłem i włosy nie zdążyły odrosnąć i się trochę "dostosować" do nowej sytuacji). No ale cóż-robiłem za przewodnika. Musiałem być miły;p

Jeśli chodzi o odchudzanie, to zorientowałem się, że jednak nie chudnę wolniej niż na początku. Sporządziłem wykres utraty wagi i można go przybliżyć funkcją y=ax+b, gdzie a<0 i b-waga początkowa. Tylko zastanawiam się, czy to nie miało maleć wykładniczo, a nie liniowo...a im mniej ważę, tym ciężej mi jest zrzucić wagę...
No i jeszcze kwestia ubrań. Kiedyś kupiłem spodnie, bo miałem nadzieję, że schudnę do nich(nie miałem jeszcze tej diety w planach). Teraz te spodnie są na mnie za duże. I to mnie przeraża. Kiedyś będzie trzeba pójść na zakupy i kupić coś mniejszego...będzie mi wtedy potwornie żal pieniędzy wydanych na te duże ubrania(chociaż, może je sprzedam na namioty?), zwłaszcza na te wojskowe spodnie kupione tuż przed odchudzaniem się.
Ale jeszcze nawet trzecie tyle do zrzucenia. Trochę to demotywuje...ale mam wsparcie innych. I to jest chyba najważniejsze. Bo wcześniej tego wsparcia brakowało...

poniedziałek, 9 maja 2011

Nieoczekiwana przerwa w nauce

Siedzę w sali komputerowej. Przyszedł prowadzący zajęć i powiedział, że nie może ich dzisiaj prowadzić. więc czekam 2 godziny na wykład(którego normalnie nie mam, tylko go odrabiamy...).
Przez ostatni tydzień bolało mnie kolano(przeforsowane podczas ostatniego biegania). Wczoraj wszystko było już ok. Ale dzisiaj zaczęło mnie boleć drugie kolano. Co wcale nie jest śmieszne. Zwłaszcza, że jest to zupełnie inny rodzaj bólu.
Po tym dodatkowym wykładzie zamierzam znów wrócić do domu na nogach. Naprawdę polubiłem te swoje piesze wycieczki z przystanku. Nawet z bolącym kolanem.

Jestem fatalnym maszynopisarzem. Kiedyś próbowałem się uczyć szybkiego, bezwzrokowego pisania, ale jestem zbyt leniwy...i mam za duże dłonie do zwykłej klawiatury. Najlepsza dla mnie to by była klawiatura dwuczęściowa, albo taka z tych "wygiętych". Ale ja mam laptopa.

Zabili Bin(Ben) Ladena. Dla mnie wyglądało to raczej jak mafijna egzekucja(mówię tu o wersji podanej przez Biały Dom, a nie z innych źródeł) niż aresztowanie. Nawet Hitler mógł liczyć na sprawiedliwy proces po wojnie. Wiadomo, jak by się skończył...ale byłby bezstronny.
W sumie sytuacja po aresztowaniu terrorysty byłaby dość skomplikowana. Nasiliły by się ataki terrorystyczne, nie wiadomo by było, kto i gdzie ma Os(b)amę sądzić i.t.p.
Osama był dobrą wymówką dla USA do atakowania kolejnych krajów. Raczej im pomógł, niż zaszkodził. "Im"-czyli władzy, a nie narodowi. Naród amerykański, w imię bezpieczeństwa, pozwoli swojej władzy na wszystko. Stąd "Patriot Act", który narusza wolność amerykanów bardziej, niż więzienne kraty.
Amerykańskie społeczeństwo zawsze było zastraszane. Zawsze miało wrogów. Brytyjczyków, Hiszpanów, Meksykanów, Niemców, hitlerowców, komunistów a teraz terrorystów. Zastraszonym narodem łatwiej się rządzi.

Zainstalowałem sobie ChromeOs na maszynie wirtualnej. Nie różni się w żadnym stopniu od przeglądarki Chrome. Jeśli chcesz ChromeOS to zainstaluj sobie zwykłe chrome. Jestem rozczarowany tym faktem. Myślałem, że dodali troszkę bajerów do zwykłej przeglądarki, ale nie. to jest jedynie przeglądarka TAKA SAMA jak na inny system. Nie mówię, że to źle. Rozumiem, na jaki rynek ma być wypuszczony taki produkt i widzę geniusz jego twórców. Ale ktoś, kto ma zwykłego netbooka, będzie wolał zainstalować przeglądarkę i mieć oprócz niej np. Maple, Mathematicę, edytor tekstu offline, niż instalować system"który się szybko uruchamia". Jeszcze jedna wada ChromeOS: działa jedynie w trybie online. Więc jeśli chciałeś coś napisać, a akurat jesteś "w lesie" to tego nie zrobisz. A prosty edytor tekstu, pracujący we współpracy z Google Docs i w trybie offline, nie powinien zająć aż tyle miejsca, by nie można go było tam dać.

niedziela, 1 maja 2011

Święto mas robotniczych...

Święto Pracy. Beatyfikacja Papieża. Ślub w Londynie. Święto Konstytucji. Urodziny mojej Mamy. Sezon grillowy bez pogody grillowej. I zbliżająca się Se***(brzydkie słowa na "S").
Z oczywistych powodów najbardziej mnie zajmuje to ostatnie. Jestem czarnowidzem z przyzwyczajenia, owszem. Ale nie widzę absolutnie żadnej możliwości zaliczenia tej sesji w pierwszym terminie. Oczywiście, będę się starał to zrobić. Ale Analiza mnie przytłacza.

Święta i po świętach. Paradoksalnie miałem ochotę śpiewać ostatnio "Oj maluśki, maluśki...". Trochę się mojej podświadomości święta pomieszały, ale prawdę mówiąc, wolałbym być teraz przed sesją zimową niż letnią.
Dali nam do wypełnienia ankiety, w których kazali nam wstępnie zadeklarować przedmioty na trzeci rok. I jakby to powiedzieć...dali tylko ich nazwy. Informacji o tych przedmiotach szukaliśmy po różnych stronach, żeby tylko nie wybierać w ciemno. Zadeklarowałem "analizę funkcjonalną"-przedmiot bardzo teoretyczny(jestem na "ścieżce matematyki stosowanej") ale, podobno, warto jest go mieć. Jest ważny i pomocny; "jakościową teorię równań różniczkowych"-typowe zastosowania matematyki. W sam raz do mojej specjalizacji; oraz "metody optymalizacji"-przedmiot, podobno, nudny, ale też czysto stosowany. Zaznaczyłem go w nawiasie, bo miałem do wyboru jedynie dwa przedmioty...

Ostatnio mam tak mało czasu...a przecież nic nie robię. Tylko się opierniczam. Nawet biegać przestałem, z powodu kaszlu(chyba się w końcu do lekarza wybiorę), i zimna (na polu jakieś 13 stopni).
Moje odchudzanie się zatrzymało na poziomie -10 kg. Co chyba jest niezłym wynikiem(?).

"Pooolska, mieszkam w Pooolsce..." i czasami mnie denerwuje, że konkursy organizowane przez Google(wygraj nexus one, wygraj cr-48) są skierowane jedynie do mieszkańców U.S.A. A mam ochotę na ten nowy laptop/netbook googla. Zwłaszcza bym sobie system przetestował chętnie. Chyba zainstaluję sobie Chrome OS na maszynie wirtualnej.

niedziela, 17 kwietnia 2011

(...)nad wielką siedzę schylon rzeką, wód pędem chyżym fale cieką(...)

Niedziela palmowa. Dawniej-jedna z ulubionych. Bo latało sie z palmą do kościoła. Dzisiaj palmy nie święciliśmy. Za starzy jesteśmy.
Pod naszymi oknami przechodziła droga krzyżowa. Ksiądz robi takie właśnie w niedziele palmowe. Kilka lat temu, gdy zrobił pierwszą...albo to druga była...to poszedłem. Dzisiaj czułem wyrzuty sumienia, że nie poszedłem na tą drogę krzyżową przez całe osiedle. Zbliża się wielkanoc, i człowiek powinien się nad sobą zastanowić. Nad swoim życiem, swoją wiarą.
Kościół mnie przeraża. Zwłaszcza ostatnio. Nasza parafia została opanowana przez bandę bigotek, które prześcigają się w udowadnianiu swej świętości. Pierwszego kwietnia powstało "towarzystwo przyjaciół i miłośników" mojego osiedla. Byłem pewien, że to żart, ale dziś zobaczyłem ich kolejne oświadczenie. Chcą zorganizować sprzątanie.osiedla, żeby na święcenie pokarmów się miło szło. Jakiś dres dopisał, i tu dosłownie cytuję: "parafianie proboszczowi loda gratis". Pomijając przesłanie tego dopisku, z powodu "użytej" gramatyki chwilę mi zajęło zrozumienie o co chodzi.

Dresy, to mają wesołe życie. Jakąś godzinę temu darli się pod blokiem "ks ...hutnik huta" i.t.p. Gdy tylko zabrzmiały syreny(nie przyjechały tutaj, więc mogło to być równie dobrze pogotowie lub straż pożarna) zaczęli krzyczeć "j..... policję", i zaraz się rozeszli. Gieroje. Wczoraj, trochę po południu, mój tata zmieniał opony w samochodzie i widział, jak się ganiali z nożami, rzucali kamieniami i koszami na śmieci. Młodzież jest przyszłością tego narodu. Nikt nie powiedział, jaka ta przyszłość będzie.

Wracając jeszcze do Wielkanocy. Byłem wczoraj w galerii handlowej, bo moja Miła dzielnie opowiadała dzieciom o pszczołach, z okazji Dnia Ziemi. Pojechałem tam z myślą o niej, ale przyjechałem wcześniej i pochodziłem sobie sobie po galerii. Moją uwagę zwróciło hasło sklepu z bielizną: "Zbliża się wielkanoc-wrzuć do koszyka coś sexy". Nawet nie wiem, jak to można skomentować. Zrozumiałbym, gdyby to było w Boże Narodzenie. Tego święta się już uratować nie uda. Ale Wielkanoc, to głównie czas zadumy. Jest 40 dni postu i tylko jeden radosny dzień. Wielkanoc kojarzy się bardziej z Wielkim Piątkiem niż z Niedzielą. A Wielki Piątek nie kojarzy mi się z seksowną bielizną.

Chodząc po galerii zobaczyłem tak wiele rzeczy, które chciałbym kupić(niekoniecznie na Wielkanoc). Były płyty Pink Floyd, Kazika,.Kaczmarskiego, Queen, Wyspiański Wyzwala, książki Hawkinga, Fichtenholza, Krysickiego, mapy nieba...pozbycie się pożądania jest drogą do szczęścia. Wiem, że to Buddyzm, ale to chyba najbardziej wspólny pierwiastek obu religii.

Widziałem też obrączki...na komplet złotych obrączkek u wujka w stolarni musiałbym pracować miesiąc...mam nadzieję, że matematykom naprawdę dużo płacą...

PS. Pisałem z komórki, literówki poprawię, jak tylko wejdę na komputer.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Według angielskich naukowców w środku Ziemi jest druga, znacznie większa.

Powinienem się teraz wyspać. Mam porażająco wysoką temperaturę 37°C. Czuje się ogólnie osłabiony. To, czy pójdę jutro na zajęcia, zależy tylko od tego, jak się będę czuł. Na szczęście mam ćwiczenia od 12.
Czuje się ogólnie osłabiony. Częściowo to chyba od diety(6kg mniej) ale głównie od pogody. Okropnie ostatnio wiało. Ale tak pięknie oczyściło atmosferę, że nie miałem najmniejszych problemów z dostrzeżeniem Tatr. Było widać góry jak na dłoni.
Niestety, atmosfery politycznej to nie oczyściło(chociaż, gdyby samolot prezydenta się rozbił na Balicach 9 kwietnia...). Wczoraj miało miejsce jawne nawoływanie do buntu. W dawnych czasach wichrzycieli więziono i łamano kołem. Dziś można wzywać do buntu, jeśli tylko jest się w żałobie.
Czasami się zastanawiam, czy tym ludziom zależy na pamięci o bliskich, czy już tylko na władzy? Żal mi tych ludzi.  Podejrzewam, że to właśnie na tym polega sekta. Wierzą ślepo w jedną osobę. Proroka. Prezesa. Brata męczennika. Brata świętej pamięci Prezydenta. Brata prezydenta świętych. Brata Świętego. Boga Jarosława... Żal mi ich. Dziś to za tych żywych powinniśmy się modlić. Nie za zmarłych.

niedziela, 3 kwietnia 2011

W końcu!

W końcu się zmusiłem i poszedłem dziś pobiegać. Przebiegłem 10km w czasie, w jakim robiłem to przed zimową przerwą. Troszkę to zastanawiające...czyli z formy nie wyszedłem, czy nigdy jej nie miałem? Ale czas, to nie jedyny wyznacznik. Biegam z pulsometrem, i wiem, jak szybko moje serce bije, i staram się do tego dostosować. Dziś, tak jak wtedy, gdy zaczynałem biegać, moje serce męczyło się szybciej niż ja. Po kilku minutach biegu już miałem 190bpm, chociaż nie czułem się aż tak zmęczony. Zato, tuż przed przerwą w bieganiu, męczyłem się szybciej niż serce. Już nie dawałem rady, a pulsometr wskazywał 165bpm.
W ogóle ostatnio staram się więcej ruszać. Gdy mogę, wracam z uczelni na piechotę(najpierw jadę do huty JEDNYM AUTOBUSEM BEZ PRZESIADEK, a potem idę jakieś 3km do domu) i chyba jestem szybciej niż autobusem z przesiadkami.
A wczoraj udałem się ze swoją Lubą na spacer. W planie było wypatrywanie wszelakiego robactwa i motyli(nawet jakieś zauważyliśmy, ale nie udało się ich złapać:(). I tak jakoś zrobiliśmy spacerkiem ponad 6.5km:) Takie spacery chciałbym mieć codziennie:)
Dziś, początkowo, planowany był wyjazd całą rodziną w dolinki podkrakowskie, ale wypadła dziś 25 rocznica śmierci mojego dziadka, więc spędziliśmy sporą część dnia na cmentarzu.

Na uczelni dziwnie. Dwa kolokwia(analiza i prawdopodobieństwo) poszły mi zadziwiająco dobrze. No ale jutro, na ćwiczeniach z analizy, mamy zacząć przerabiać "formy różniczkowe". Nikt nie wie czym są i o co w nich chodzi. Jedyną nadzieja, że prowadzący, który ostatnio tłumaczył nam sinusy, wytłumaczy i to.

Czy naród śląski istnieje? Wydaje mi się, że nie. Ale od razu mówię, że nie mam takich poglądów jak Jarek K. na ten temat. A sprawę Śląska i Kaszub trzeba rozpatrywać osobno. W dzisiejszych czasach zapomniało się, że Polska powstała po zjednoczeniu różnych plemion. Naród powstał później. Plemię...właściwie to Ślężan, nie Ślązaków, zachowało największą odrębność do dzisiaj. Natomiast nie mają aż takiej odrębności, żeby uważać się za naród. Równie dobrze, Kraków(na złość warszawie) mógłby ogłosić niepodległość. I nawet wtedy byłby problem z autonomią Nowej Huty.
Tak.więc, narodu śląskiego, chyba, nie ma. Są plemiona wiślan, ślężan, polan...i Nowa Huta.
Chciałem sobie nagrać jakieś nowe piosenki na telefon(przy Pink Floydzie dziwnie się biega) i przeglądając to, co mam na komputerze, natrafiłem na Nirvanę, pidżamę porno...i nagle poczułem się młody, jakbym znów był w gimnazjum. Ech człowiek by z chęcią wrócił do dawnych lat beztroski:p

niedziela, 27 marca 2011

...ale istnieje przecież Sarmatia, istnieje gdzieś terra felix...

Jutro pierwsze kolokwium(choć doktor określa to mianem "treningu") z analizy. Mam nadzieję, że naprawdę potrzeba będzie tylko obliczyć granice całkowania. Jak robiłem zadania na równania... to miałem problemy właśnie z całkami. Typu exp(-x^3). To nie wygląda na tak ciężką calkę, ale mnie pokonała. Tutaj liczą  się już wszystkie kolokwia:/ Niech się dzieje wola nieba. Z nią się zawsze zgadzać trzeba!

Nowe logo PJN jest czerwone(oficjalnie to jest jakiś wymyślne kolor, ale  dla mnie to zwykły czerwony) co mnie bardzo dziwiło. Partie prawicowe tego koloru używają bardzo niechętnie i tylko na fladze lub godle. Nie mam zamiaru oceniać tej partii po kolorze logo. Stawała mi się dobrą alternatywą dla PO. Zbliżają się wybory, a ja nie wiem na kogo głosować. PO mnie zawiodła. Niestety muszę to przyznać. Chociaż "moi" posłowie(nie głosowałem w ostatnich wyborach, bo jeszcze nie mogłem) zachowują się porządnie to jednak zastanawiam się nad poparciem właśnie PO. PJN miało być tą alternatywą(dość ryzykowną-wywodzą się w końcu z Pisu) zaspokajającą moje prawicowo-konserwatywno-liberalne poglądy. Niestety ostatnie wydarzenia pokazują, że ta partia nie jest w osób gotowa na poważne wybory. Jak ten orzeł z ich logo. Są młodzi, niedoświadczeni i sami nie wiedzą czego chcą. Niestety. Może coś się zmieni na scenie politycznej do jesieni i pomoże mi się zdecydować.

Libia bombardowana jest bezcelowo przez NATO i pokojowego Nobla. Jak rozumiem Dalaj Lama biega po Trypolisie i sieka ludzi kataną, a Wałęsa przeskakuje kolejne umocnienia sił Kadafgiego z nożem w zębach i kałachem w ręku. Liu Xiaobo wysyła z okna swojej celi papierowe samolocie, które straciły już kilka myśliwców, a Mochamed ElBaradei został pobity przy urnie wyborczej w Kairze.
Nie chcę już żyć na tej planecie. Mamy jakieś inne do wyboru?

Znów wraca do mnie temat "hobby". Nie pamiętam, czy o tym pisałem, czy nie. Zrobiłem sobie listę tego, co mógłbym robić. Najbardziej mi się podobają te pozycje, w których wpisalem najwięcej "przeciw". Jestem dziwny.

Kolejny dzień na diecie. Zwariuję od tego nabiału. Mam nadzieję, że naprawdę pomoże mi zrzucić, choć połowę tego, co powinienem. Nie chodzi o wygląd. Chodzi mi tylko o zdrowie....dość egoistycznie, bo moje własne.

Tradycyjnie przepraszam za literówki i interpunkcję. Piszę z telefonu.

sobota, 26 marca 2011

Oj zbyt dawno nie pisałem nic sensownego.

Brak postów wynikał chyba z braku chęci, tematów i czasu(zazwyczaj pisałem w piątek między  zajęciami, a ostatnio miałem ten czas zajęty). Vanitas vanitatum...

Obiecałem, że znajdę sobie jakieś dodatkowe zajęcie...sukcesem byłoby, gdybym ograniczył czas na spędzany przy kompie na głupotach, i gdybym zamiast tego robił coś odrobinę pożytecznego. Problem w tym, że nie wiem co takiego mógłbym robić. Nie mam czasu zapisać się do koła studentów, nie mam z kim grać w go...mógłbym wrócić do nauki Javy, ale to wiąże się z siedzeniem na kompie...nie będę składał modeli(sporo kosztują i zajmują miejsce), jestem beztalenciem muzycznym, malarski, rzezbiarskim, pisarskim..., jako korepetytor już kilka razy zawiodłem...a muszę sobie coś znaleźć do roboty.
Gdyby była ładna pogoda, to chociaż bym biegał. A dziś padał śnieg.

W temacie biegania. Od poniedziałku się odchudzam metodą dr. Dukana. Schudłem już 3kilo, a przynajmniej moja waga tak twierdzi. Nie ufam jej... Dieta nie wymaga głodzenia się, ale w pierwszej fazie odchudzania człowiek nie może już patrzec na ser biały, jajka, jogurty naturalne i.t.p. plusem jest też to, że można pić napoje, typu cola zero/light ale też z umiarem.

Europa grzecznie pilnuje libijskiej przestrzeni powietrznej, udowadniając przy okazji to, że kryzysu nie ma(gdyby był, to skąd by się wzięły pieniądze na rakiety, samoloty, lotniskowce). A tak na serio, to pieniądze na armię i tak państwa wydają. Teraz  będą wydawać mniej, bo nie będą musieli płacić za składowanie tych wszystkich Patriotów.
My, Polacy, oczywiście nie bierzemy udziału w audi i oczywiście wielu ludziom się to nie podoba. Jak są tacy chętni do zabijania Libijczyków, to niech rząd da im po karabine i załatwi lot nad Trypolisem.
Chociaż to, że nie całą unia bierze w tym udział jest dość sprytne:jak się rebelia uda, to cała unia będzie przyjacielem Libii. A jak się nie uda, to akurat prezydencję przejmie, niebiorąca udziału w akcji, Polska. Sprytne.

Początek tygodnia będzie męka i udręką. W poniedziałek jest "trening" z analizy.a we wtorek sprawdzian z równań różniczkowych zwyczajnych. Za to środa będzie wytchnieniem...:) W czwartek dowiem się i ocenie ze sprawdzianu z rachunku prawdopodobieństwa(a może też z analizy?), w piątek będę przeszczęśliwy, że ten tydzień się już kończy.

Chciałem jeszcze napisać coś o komunikacji w Krakowie. Jest najlepsza w Polsce i 8 lub 9 na świecie. Więc nie powinienem narzekać. Ale jak chcą zmieniać coś, co funkcjonuje w miarę dobrze, to zawsze jest obawa, że będzie po prostu  gorzej.

Na zakończenie przepraszam za wszelkie literówki, piszę z telefonu i nie jest to zbyt wygodne.

piątek, 4 marca 2011

nie umieszcza się cytatów z piosenek w tytułach postów

Siedzę w sali komputerowej i piszę sobie tego oto posta.
Mam złe przeczucia co do tego semestru. Czekam na rachunek prawdopodobieństwa. Wczoraj byłem przy tablicy dwa razy, zrobiłem zadania i dalej nic nie rozumiem. To jest kombinatoryka, tu się kombinuje! Przy czym nie do końca wiem w jaki sposób i dlaczego efekt jest dobry. Nawet nie wiem, po co czekam na zajęcia, skoro i tak wiem, że nic z nich nie wyniosę.

Po tym, jak zostaliśmy zmuszeni do skorzystania z USOSa, okazało się że ustalili zbyt wysokie limity przyjęć do grup, i teraz muszą poprzenosić studentów z grup przeludnionych do grup niedoludnionych. Przy czym grupa przeludniona na matematyce to taka, gdzie jest ponad 15 osób. I teraz nie wiem, czy zostawią mi wolną środę, czy poprzestawiają tak zajęcia, że tylko zostanie mi się powiesić i wracać do domu po 20 i czekać 4h na następne zajęcia.

Przy okazji wracania do domu. Miasto dało nam do wypełniania ankietę, w celu zbadania celów podróży komunikacją miejską. Zapewne nikt na moim wsiowym osiedlu nie wie o tejże ankiecie, więc będzie źle....
Na domiar złego chcę zaproponować nowy system poruszania się po miejsce. Zachęcić nas do większej liczby przesiadek i uczynić transport tramwajami "trzonem" komunikacji, a linie autobusowe zostawić jako te dowożące do pętli tramwajowych. To jest absolutna głupota(nic dziwnego-wymyślili to ludzie z AGH). Wiaty przystankowe są małe i nie zapewniają ochrony przed deszczem wszystkim oczekującym na autobus. Potrzeba by wtedy z każdej pętli puścić tramwaj na każdą inną pętlę, do inaczej "zachęcenie do przesiadek" będzie polegało na 10 przesiadkach(na każdej czeka się 10 minut-tramwaje jeżdżą rzadko) przy  podróży przez cale miasto.

Zostało napisane, żebym pisał co myślę. Pisał "z głębi".
Głębi swej duszy jeszcze nie odkryłem. Boję się tam zaglądać, bo wiem, że to, co się tam czai, jest na mnie potwornie złe.
Od kiedy mam telefon z androidem, myślałem, że będę bardziej dzielił się swym życiem na FB czy twitterze. Efekt jest taki, że twittera nie używam, a gdy, na samym początku, spamowałem na fb przez komórkę, to mi to (delikatnie) wypomnieli przed egzaminem z MiC(a przynajmiej ja to tak odebrałem).
Przejrzałem też to, co wrzucałem na fb przez ostatnie pół roku. Zajęło mi to ok 5 minut i było żałosne...

Mam nowe spodnie.  Są czarne i mają dużo kieszeni. Nawet odrobinę za duże. To te spodnie, które kiedyś mi nie doszły(to znaczy-zamówiłem nową parę). Więc teraz cały jestem ubrany w czerń.

środa, 23 lutego 2011

Oj dawno nie pisałem.

A to wszystko przez lenistwo i opierniczanie się. Nie zrobiłem noc produktywnego ostatnio. Dzisiaj już się za analizę i angielski zabiorę, ale przeszkadza mi w tym sąsiad, który napier....wierci w swojej ścianie od kilku dni już. Słychać to chyba w całym bloku. Ja mam najgorzej, bo jestem cały dzień w sąsiednim mieszkaniu(dalej mam ferie). Już powoli zaczynam wariować od tego hałasu.

W piątek na uczelnię....chyba to lepsze od hałasu w domu?

Aquapark we wtorki ma fajną promocję: 50% ceny dla studentów na wszystko:D więc za dwie godziny pływania zapłacę jak za jedną. Chyba zacznę chodzić tam co tydzień. Albo znajdę jakiś tańszy basen;p

W sobotę jadę do Częstochowy na targi robaków. Nie powiem żebym był zmuszony. Ale nie jadę tam dla robaków, tylko dla towarzystwa. TYLKO jednej osoby(;p). Cała reszta mnie nie obchodzi.

Afryka północna się sypie. To ciekawe, że protesty w jednym kraju się zaczynają, gdy w innym się kończą. To co będzie po Libii?

Chyba już przestaje wiercić. Może uda mi się pouczyć?

sobota, 12 lutego 2011

Zdradliwa pogoda

Przychodzi taki dzień w życiu mężczyzny, że musi on kupić sobie nowe spodnie. Niestety, ciężko jest mi spodnie kupić, bo jestem zbyt okrągły(moja masa zagina czasoprzestrzeń i wytrąca satelity z ich orbit. NASA jest bardzo zła z tego powodu, ale nie kupią mi karnetu na siłownie-tną wydatki).

Pogoda w Krakowie jest bardzo zdradliwa. Świeci piękne słońce, ale jest tak zimno, że odmraża uszy. W końcu jest jeszcze połowa lutego. I gdyby jutro spadł śnieg, nie byłoby to nic dziwnego. A przynajmniej nie powinno.
A chcę już wiosnę. Chcę ubrać swój dresiarski strój i zacząć znowu biegać. Czuję się wręcz niezdrowo po tej zimie.

Z niepokojem patrzę na bliski wschód. Pierwsza wojna światowa zaczęła się od półwyspu bałkańskiego,ale największy ciężar poniosła Francja. Druga wojna miała zacząć się w Hiszpanii, największy jej koszt poniosła Polska. Teraz są zamieszki w świecie arabskim...Europo, na litość boską, nie mieszaj się do tego! Może przejdzie bokiem i uderzy w CHRL i Indie? Oczywiście amerykański bohater będzie próbował opanować sytuację, ale jeśli sam nie zostanie zaatakowany, nie będziemy mieli obowiązku u pomagać:)

wtorek, 8 lutego 2011

Trzymam kciuki

Za swoją N. Biedna pisze teraz egzamin. Ja już swoje zdałem(na 4 i 5) , więc pełnoprawnie mogę się obijać do końca ferii:)
Słucham sobie Pink Floyd, myślę nad kupieniem sobie kolejnej ich płyty. Dobrą wymowką miało być zdanie sesji, ale w końcu piszę tego posta z nowego telefonu...więc nagrodę za zdanie sesji już mam. Myślałem nad takimi albumami jak Echoes lub Live at pompeii.
Gdy tylko N. wyjdzie z sali, pójdziemy spacerkiem do mojego instytutu po ostatni wpis(ZŁAP JE WSZYSTKIE). Gdy będę wracał już do domu, to odwiedzę groby dziadków i babci.

piątek, 4 lutego 2011

Po egzaminach...z nowym telefonem.

Czekam na wynik miary i całki. Podobno ma być już dzisiaj wieczorem. Piszę sobie z mojego nowego lg p500. Niestety, moje palce jeszcze się nie przyzwyczaiły do tej klawiatury:/ wadą klawiatury dodanej przez lg jest to, że spacja jest za mała, i czesto przez to odstęp.między.wyrazami.wygląda.właśnie.tak.
Jestem lekko zawiedziony przez ten telefon. Chyba po androidzie spodziewałem się wbudowanej maszyny do podróży w czasie i masowania stóp. Początkowo nawet zateskniłem za statym telefonem, ale po wgraniu kilku bajerów(niezbędne programy typu odgłos miecza świetlnego czy srobokręta doktora Who) zmieniłem zdanie.
Niezbyt wygodnie dodaje się tu posty. Później sprawdzę literówki. Na razie slucham PINK FLOYD i mam wolne:D

piątek, 28 stycznia 2011

Notatki dnia dzisiejszego...

Radość światu głoście! Zostały mi tylko dwa egzaminy do zdania(z czego z jednego mam już gwarantowane trzy, o czym pisałem wcześniej). Cudem zdałem analizę(głupoty na kolokwium wynikły z tego, że nie potrafię mnożyć poprawnie przez dwa. Gdybym z powodu tych dwóch trywialnych błędów z mnożeniem nie zaliczył semestru, to nie wiem, co bym sobie zrobił) i angielski(nawet na 4, choć stać mnie było na więcej:/).
Siedzę w Auditorium Maximum i staram się wspierać N. przed jej egzaminem, ale więcej uwagi poświęca notatkom i rozmowie z koleżanką o tym, czego nie umieją(nie no ładnie się obie uczą:))więc jej nie przeszkadzam w nauce i piszę posta w notesiku(przepiszę go na bloga później). Wcześniej przeglądałem
//W tym momencie przyszła Pani i powiedziała, że zaraz będą wpuszczać na salę, więc poszedłem sobie i teraz siedzę w bibliotece IM UJ i pisze dalej//
zadania i zagadnienia z algebry. Wszyscy mi wmawiają, że umiem na maksa, ale ja takiej pewności nie mam. Potrzebuję zrobić 4 z 5 zadań na maksymalną liczbę punktów. Pewnie to 5 też zrobię tak dla pewności. Dlatego wypożyczyłem aż dwie książki  żeby się poduczyć.
Natomiast z MiC potrzebuję 5pkt żeby zdać(na 20 możliwych). Gdyby udało mi się z tego dostać bdb to bardzo bym się ucieszył, ale jak na razie jestem realistą. Bardziej niż do MiC przykładałem się do analizy, i dlatego mam tylko 4 z ćwiczeń(choć bez problemu zrobiłbym zadań na 5).
Mam jeszcze trochę czasu, więc posiedzę sobie tutaj zanim pojadę pod A.M. Po drodze kupię dla N. jakiegoś kwiatka, myślę, że wynagrodzi jej to trud egzaminu.
Jest tu komputer i internet ale nie chce mi się przepisywać tego wszystkiego na bloga. Później jeszcze trochę dopiszę. Zwłaszcza, że dziś mam się dowiedzieć, czy będę miał pieniądze na telefon, czy mam sobie na niego powolutku oszczędzać samemu. Może, gdy będę wpisywał tę notatkę na bloga będę już znał odpowiedź na to pytanie?
N. pisze egzamin od pół godziny. Trzymam kciuki.
Przypomniały mi się notatki, które pisałem w trakcie pracy z zamiarem wrzucenia ich kiedyś na bloga. Nigdy tego nie zrobiłem i chyba nawet niektóre te notatki zostały wyrzucone.
I jeszcze jedno:piszę w notesie, a powinienem na maszynie do pisania. Stoi ona gdzieś na szafie, zapomniana i przystawiona pudłami i innymi "niezbędnymi" rzeczami.
Zabieram się z biblioteki. N. teoretycznie ma 3 godziny na pisanie, ale wolę być wcześniej i na nią poczekać. Pewnie jeszcze dopiszę coś pomiędzy.
Dotarłem już do A.M. Siedzę, słucham audiobooka. Mam żółtą różę i czekam.
----------------------------------------------------------

A teraz siedzę w domu przy swoim laptopie i piszę dalej.
Na matematyce jest prosto-na egzaminie jest tylko to, co było na wykładzie. Nie może być nic więcej. Na innych kierunkach jest tak, że ludzie wychodząc z sali zaczynają od słów "Ja pier...."(ale moja ukochana nie używa takich wyrazów! To była osoba, która wyszła jeszcze przed nią!!). To znaczy u nas tez tak mówią(ale Ci spoza Krakowa) i dlatego że się nie nauczyli. Albo dlatego, że było ciężkie zadanie. A nie dlatego, że danego tematu nie było na wykładzie.

Co do telefonu. Właśnie go kupiłem i pozostało mi tylko czekać na przesyłkę. Mam nadzieję, że nie dotrze do mnie w poniedziałek(egzamin...). Więc następnego posta będę pisał ze swojego androidalnego telefonu.

Idę się uczyć/sprzątać/obijać się.

piątek, 21 stycznia 2011

TARDIS

Czas mi ucieka. nie chodzi tu o samą sesję, która się zbliża wielkimi krokami. Mam wrażenie, że ledwo wczoraj był październik a już jutro sesja.
Napisałem sprawdzian. Mam dobre przeczucia (jak nigdy). Może to przez to, że i tak mam zaliczenie z algebry. Nawet nie pisząc egzaminu mam gwarantowane 3. Działa to demotywująco. Nawet na naukę z innych przedmiotów. A najbardziej Potrzeba mi teraz zaliczenia z analizy. Z angielskiego obawiam się że zabraknie mi kilku punktów do zdania w pierwszym terminie, ale na poprawkę zawsze się zdążę nauczyć.
Żal mi ludzi z mojej grupy. Niektórzy mają pewne niezaliczenie algebry. Chciałbym im jakoś pomóc. Wręcz czuję się winny, i mam wrażenie, że ich złe oceny to moja wina(ale nie mam pojęcia, dlaczego tak uważam-chyba przez to, że mam lepiej od nich. Coś w stylu tych telefonów i głodujących dzieci).

Dziś dzień Babci. Mam tylko jedną. Dziadka nie mam już żadnego. Na dodatek babcia złapała jakąś grypę i lepiej jej nie odwiedzać, bo jeszcze zaraża.

Zmuszają nas na uczelni przejść na USOSa. Organizujemy strajk głodowy.

Ja chcę już ferie. Żeby z czystym sumieniem marnować czas na głupotach

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Chleba i igrzysk.

Głodny nie jestem. Rozrywki mi tu tylko brakuje. Pisanie bloga jakoś specjalnie zajmujące nie jest.

Ostatnio, wraz z bratem, odkryliśmy grę "Minecraft". Jest mocno uzależniająca i po zamknięciu oczu widzi się z niej sceny;p

Ostatnio oglądałem mnóstwo filmów z androidalnymi telefonami. Efekt jest taki, że telefonu nie mam, a mam jeszcze większą na niego chęć. Chyba nawet mi się śnił.

Słuchałem na starym discmanie PULSE przed snem. Powrót do technologicznej "przeszłości".

Jakaś choroba próbuje mnie zaatakować. Ale jej się, na razie, opieram.

Niewiele więcej się dzieje i będzie działo...do zobaczenia. najprawdopodobniej po sesji...

czwartek, 13 stycznia 2011

Świat to podstępne miejsce

Ale nie będę snuł wywodów dlaczego. Tytuły postów są głównie przypadkowe i nie nawet ja nie wiem, czemu tak piszę.

Siedzę w sali komputerowej. Zadanie z angielskiego zrobiłem już w domu(jak każdy pilny uczeń) i właściwie mam już weekend.
Czeka mnie sporo pracy przed sesją, która nie maluje się tak różowo jak jeszcze miesiąc temu. Coś  mi nie podoba się w mojej wiedzy z MiC i algebra z = zamiast przestrzeniami dualnymi mnie bardzo niepokoi. Tak więc Najbliższy weekend spędzam na algebrze(i angielskim), następny na analizie(przed kolokwium) a MiC-u będę się uczył między egzaminami.
Postanowiłem skupić się na tym, a nie na egzystencjalnych rozważaniach. Takie myślenie do niczego nie prowadzi, a nie myślenie o tym prowadzi, ale nie do końca wiadomo gdzie.

Na zachodzie bez zmian.

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Syd Barrett - Effervescing Elephant

An Effervescing Elephant
with tiny eyes and great big trunk
once whispered to the tiny ear
the ear of one inferior
that by next June he'd die, oh yeah!
because the tiger would roam.
The little one said: "Oh my goodness I must stay at home!
and every time I hear a growl
I'll know the tiger's on the prowl
and I'll be really safe, you know
the elephant he told me so."
Everyone was nervy, oh yeah!
and the message was spread
to zebra, mongoose, and the dirty hippopotamus
who wallowed in the mud and chewed
his spicy hippo-plankton food
and tended to ignore the word
preferring to survey a herd
of stupid water bison, oh yeah!
And all the jungle took fright,
and ran around for all the day and the night
but all in vain, because, you see,
the tiger came and said: "Who me?!
You know, I wouldn't hurt not one of you.
I'd much prefer something to chew
and you're all to scant." oh yeah!
He ate the Elephant

niedziela, 9 stycznia 2011

Nie umiem się kontrolować

Kiedyś na religii ksiądz wyśmiał reinkarnację i samodoskonalenie się buddystów. Bardzo mnie to rozzłościło...i zasmuciło. Pokazał tym samym, że nie rozumie innej religii i nie potrafi jej uszanować(ale to była jego jedyna wpadka, i można mu ją było wybaczyć). Samodoskonalenie się jest bardzo podobne do chrześcijańskiego "niegrzeszenia". Przy czym w chrześcijaństwie masz powiedziane co jest złe, a w buddyzmie są tylko drobne wskazówki i trzeba do tego dojść samemu. Taka droga bardzo mnie pociągała. Doskonalenie samego siebie. Idealna kontrola nad umysłem i ciałem(trochę jak Jedi?). Ale tylko na podziwianiu się skończyło. Oczywiście nie chodzi o to, że chciałbym zacząć medytować, ale przynajmniej być bardziej konsekwentny w tym, co robię. Doskonalić siebie. O to chodzi w tych wszystkich dietach, poradnikach, postanowieniach noworocznych...
Z drugiej strony...jestem chyba nastawiony na marzenia a nie cele w życiu. Bo w dążeniu do celu nie można mieć skrupułów. Gdybym ich nie miał, to już dzisiaj cieszyłbym się nowym, wymarzonym telefonem, a rodzice kolejnym kredytem. Ja jednak tak nie potrafię, i mam nadzieję, że kiedyś zamienię swoje marzenia w cele w sposób moralny.
Czasami mi się wydaje że jestem zbyt umoralniony-nie wiem, czy to odpowiednie słowo tutaj. Mam wyrzuty sumienia, bo ludzie na świecie głodują, a ja jem. Ludzie na świecie nie maję dostępu do wody pitnej, a ja chcę telefon z androidem. Ludzie nie mają dostępu do edukacji, a mi się nie chce uczyć i.t.p i.t.d.
Naprawdę ciężko jest żyć, jeśli czuje ma się poczucie winy z powodu...praktycznie każdego zła. Dosłownie.

niedziela, 2 stycznia 2011

Drugi dzień nowego roku.

Czym się różni ten rok od poprzedniego? Chyba tym, że się ogoliłem.
Z postanowień noworocznych nic sobie nie zrobiłem. Dalej jestem leniwy, dalej bezproduktywnie siedzę przed komputerem, dalej nie potrafię się zmienić. Zmiany potrzebują czasu. Więc czemu powstały postanowienia noworoczne? Że niby pierwszego stycznia się wszystko udaje? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
Może to sposób myślenia że się nic nie uda? Gdyby to tylko o nastawienie chodziło, to kilka(naście) lat temu dostałbym na mikołaja klocki lego, bo byłem na nie mentalnie nastawiony.
W zmienianiu siebie nie pomaga zmiana myślenia o świecie/sobie. Znacznie bardziej pomaga €$£. Niekoniecznie w takiej kolejności.


Może pisanie bloga też jest wymówką od robienia rzeczy pożytecznych? kończę więc.

sobota, 1 stycznia 2011

Nowyj god...

Sylwestra spędziłem nieodpowiedzialnie, na rozmowie(a raczej kłótni-prawie doszło do rękoczynów) z filozofem o hipotezie continuum. Do liczby "zero" też się czepiał.

Generalnie-nigdy więcej takich imprez! Pomijam ludzi(a może zaraz do nich przejdę?), ale powrót pierwszym autobusem jest potworny. O mało nie zamarzłem na przystanku, czekając na swój środek transportu. I jak tu się socjalizować, gdy się mieszka przynajmniej dwa autobusy od każdego miejsca w Krakowie? Trochę to wnerwiające.
Co do ludzi. Do tych, co to ich "znałem", to moje uprzedzenia się nie zmieniły. Dalej jakoś ich nie trawię(choć jest to ciosem dla N. ale naprawdę nie podchodzą mi Ci ludzie. Jest w nich coś...powiedziałbym dwulicowego, ale to dziwnie brzmi...co sprawia, że im nie ufam). Czuję się zazwyczaj, jak bardzo niemodny dodatek...brzydką torebkę, którą N. jak zwykle zabrała na spotkanie, i trzeba od czasu do czasu się nią zainteresować.
Ci, których widziałem po raz pierwszy w życiu-dwaj studenci filozofii. Nie lubię oceniać ludzi po pierwszym spotkaniu(lub po pierwszym roku), więc nie będę tego robił.

O północy, wraz z częścią ludzi, wyszliśmy na pas dawnego lotniska, by podziwiać fajerwerki, i przywitać nowy rok pod(niestety-nie gwiazdami) chmurką(co zaowocowało u mnie porannym bólem gardła, który szybko zwalczyłem, za pomocą wspaniałego lekarstwa do płukania gardła). Wypiliśmy szampana(a ponieważ to było miejsce publiczne-był to szampan bezalkoholowy;p), i zjechaliśmy z oblodzonej górki na d....pupie, plecach kolanach(N, zjechała na mnie. Tak już po mnie jeździ ta moja kobita)i.t.p.
Było bardzo dobrze widać fajerwerki. Taka myśl mnie naszła, że od 1011 lat ludzie świętują to, że w roku 1000 nie było końca świata. Chociaż niewiele osób o tym wie.

Oby przyszły rok był lepszy, niż się na to zapowiada. Zwłaszcza finansowo kiepsko to wszystko widać. Nie tyle z powodu vatu, co pracy moich karmicieli. Tak dość nieciekawe plotki krążą. I bardzo mnie to zdołowało tuż przed sylwestrem. Teraz jest trochę lepiej z moim samopoczuciem, ale i tak się będę martwił. Chyba do następnego sylwestra(a korek od szampana wystrzelił za późno, więc ten rok będzie mi się dłużył).

Oby 2011 był lepszy od 2010. Tego życzę całemu światu(dość egoistycznie-w końcu też jestem częścią tego świata).