sobota, 6 sierpnia 2011

Środek wakacji...

Taaaak...obiecałem pisać sporo postów w te wakacje...na obietnicach się skończyło. Serdecznie za to przepraszam. I przeznaczę cały pierwszy akapit na wytłumaczenie się ze swojego lenistwa. Jeśli uważasz, że mojego zachowania nic nie usprawiedliwia, przeskocz do następnego akapitu. Otóż przez dwa tygodnie pobytu na pomorzu nic nie pisałem, albowiem wieczorami byłem zbyt zmęczony, by to robić. Mój dzień wyglądał mniej więcej tak: wstawałem o 8, rowerem nad jezioro, powrót, pisanie listu do mojej Lubej...i kładąc się spać byłem zbyt zmęczony, by pisać. Nawet leżąc w łóżku nie miałem siły wymyślać posta. Natomiast po powrocie do Krakowa.....po prostu mi się nie chciało i zwyczajnie nie miałem weny do tego. Ale teraz piszę i mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone.

Musiałem aż sprawdzić, gdzie ostatnio opuściłem swojego bloga. No więc zapowiadany egzamin z analizy zdałem na 85 pkt...co wydaje mi się niemożliwe. Nie napisałem tego na aż tyle pkt. musiałbym mieć 8 pytań na maksa a to, gdzie napisałem jedną linijkę, na 5 pkt. Doktor Adam musiał mieć dobry dzień najwyraźniej.
Więc wakacje...byliśmy tylko trzy razy nad jeziorem. Przez pogodę. była w kratkę, niepewna, mało ciekawa. Szkoda.
No ale objechaliśmy tamtejszą część rodziny. W Szczecinie odwiedziliśmy grób mojej prababci. Właściwie, to już jest czyjś grób. Prababcia zmarła, jak moja babcia miała 6 lat. W Szczecinie, daleko od swojej wsi, i rodziny nie było stać na transport ciała. Została więc pochowana "na miejscu", na największym cmentarzu w Polsce. Grób był nienaruszony aż do roku '91. Znaleźliśmy miejsce w internecie, a po telefonie do zarządu cmentarza okazało się, że już tam ktoś jest pochowany. Mam nadzieję, że tą wizytą odkupiliśmy jakoś te lata zaniedbania grobu prababci.

A potem padał deszcz...duuużo deszczu. Kiedy się w końcu wypadał, to pojechałem ze swoim rowerkiem do serwisu(znowu! I na dodatek po drodze odpada mi lampa przednia). Mam nowy uchwyt na lampę, nowy uchwyt na siodełko, wyprostowany łańcuch, nowe pedały(ale musiałem je sobie sam kupić. Poprzednie(plastiki) zaczynały się łamać i długo by nie wytrzymały przy mojej wadze). I dowiedziałem się, że muszę zbyt agresywnie jeździć. I do roweru(ale nie w serwisie) kupiłem sobie sakwy na bagażnik. Od dłuższego czasu się za jakimiś rozglądałem, ale ceny zaczynają się od 50 zł. Ale pewnego razu byłem w Kauflandzie, i znalazłem najprostsze sakwy. Nie było na nich ceny, ani nawet kodu kreskowego. Pamiętałem, że kiedyś krzyczeli sobie za nie ponad 40 zł. Ale poszedłem do informacji z pytaniem o cenę. Po jakichś 5 minutach oczekiwania usłyszałem 24,99. Po wielu rozterkach zdecydowałem się je zakupić. Po zamontowaniu ich na rower okazało się, że nie są takie całkiem małe. Mogę spokojnie się do nich zapakować na piknik na błoniach dla dwóch osób:) A tak przy okazji: byliśmy dziś razem z N. właśnie w Krakowie. Brzegiem Wisły dojechaliśmy pod Wawel, potem Rynek Główny, park Jordana i do domu(N. trzyma u mnie w garażu swój rower, bo z mojego osiedla jest lepszy dojazd na rowerze, niż z jej wsi). Zrobiliśmy w sumie jakieś 32km. Sporo. Ale dzięki zarobionej endorfinie mam teraz wenę do napisania teraz posta.

A teraz nagroda za dotrwanie do końca tego posta. Link do zaproszeń na Google+   https://plus.google.com/_/notifications/ngemlink?path=%2F%3Fgpinv%3DI7SB69ab_VY%3AnNypWLn-NVM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz