poniedziałek, 31 maja 2010

I po powodzi.

Przynajmniej tutaj.
Zepsuło mi się radio do iPoda. Nie wiem nawet gdzie można takie coś naprawić:/ Jestem tym bardzo załamany(ale już mi odrobinę lepiej). Kupiłem sobie pulsometr do biegania i biegam jakieś 5,5 km co kilka dni. Będę się starał co jakiś czas zwiększać ten dystans, ale za bardzo nie mam pomysłu na trasy. Od biedy zawsze można biec "na kampus". To znaczy w mw. w tamtą stronę i wracać jak już nie będzie się miało siły.
Sesja zbliża się wielkimi krokami...właściwie to malutkimi bo jest już całkiem blisko.
Dawno nie pisałem, ale jako że tłumy moich czytelników nie protestowały to dałem sobie odpocząć przez chwilę od mentalnego ekshibicjonizmu. Widziałem na przecenie książkę "Porady dla bloggerów", czy coś w tym stylu. Rozbawiło mnie to. Ja w sumie robię wszystko żeby mieć jak najmniej czytelników(modlę się żeby znajomi go nie odkryli). Jestem żałosny. Ale trudno. Nie będę skupiał się na sobie tylko na sesji. Przynajmniej do lipca.

poniedziałek, 10 maja 2010

A niech to wszystko....

Poczyniłem sporo zakupów ostatnio. Kilka książek(choć półka na nieprzeczytane się ugina pod ich ciężarem;a czasu wolnego brak), radio do iPoda(powinno to załatwić problemy ze złączem słuchawkowym), czytnik kart pamięci...i myślę o innych zakupach. Między innymi o jakimś lepszym zegarku(z pulsometrem i krokomierzem) do biegania. Nie mam pojęcia na jakie dystanse ostatni biegam. Ale coraz lepiej mi idzie(mam nadzieję). Muszę wypróbować trasę w kierunku urzędu skarbowego. Ale to najwcześniej w czwartek(o ile wrócę żywy z uczelni).
Na studiach piekło powoli się rozpoczyna... jutro jakoś przeżyję, ale z wtorku na środę chyba spać nie będę:/ a z środy na czwartek tylko troszeczkę. Mam nadzieję że nie będzie tak źle. To poprzedni tydzień wydał mi się potwornie męczący(trwał 3 dni...).
Juwenalia przeminęły. Nigdzie nie byłem. Jakoś nie żałuję. Banda upitych ludzi drąca się nie wiadomo po co. Rano siedziałem obok kolegi, który po Juwenaliach nie do końca wytrzeźwiał...aż tak nie było tego widać...ale było czuć.

poniedziałek, 3 maja 2010

Piję wędzoną herbatę z kubka w koty

Pogoda się mocno popsuła na długi weekend. Ale i tak pójdę pobiegać jak tylko skończę tego posta.
Tak właściwie to nie mam za bardzo o czym pisać. Włączyłem sobie bbc4, mówią coś o KFC i różnicą pomiędzy tym co jest na reklamie, a tym co się dostaje.
Odwiedziła nas Ciocia, przywożąc najmłodszą kuzynkę-płatniczkę mojej emerytury. Myślę bardzo egoistycznie o cudzym szczęściu(straszny jestem).
Po święcie "pracy" myślę o zostaniu drwalem. Ale na serio o pierwszym maja. Nie chodzi o to co w ten dzień ja robiłem(wolę zachować choć trochę sekretów przed internetem), ale o sens tego święta.
Kiedyś robotnicy musieli zamanifestować to, że są częścią społeczeństwa. Potem komuniści zawłaszczyli je sobie...i właściwie już nie wiadomo o co w nim chodzi. Czy fryzjer jest robotnikiem? Czy rzeźnik świętuje pierwszego maja? Święto to w dzisiejszych czasach jest co najmniej dziwne. Owszem-są ludzie, o których myślimy jako o typowych robotnikach. Hutnicy, stoczniowcy. Normalnie się o nich nie myśli na co dzień, a pierwszego maja raczej wspomina się czerwonych przywódców narodu. Rząd powinien myśleć o nich nie tylko od święta. Natomiast nie powinno się ich stawiać ponad inne zawody.
Pierwszego maja partie komunistyczne(sld, lewica, i inne) upominają się o 'polskiego chłopa i robotnika". Jak ten bogaty raper reprezentujący biedę(nie wiem o co chodzi, ale demoty są tego pełne). Ludzie, którzy w życiu nie mieli młota w dłoni, walczą o dobro robotnicze. Oczywiście prawa socjalne są ważne, ale całe państwo nie powinno się na nich opierać.
Dość narzekania. Idę biegać.