piątek, 22 listopada 2013

Dlaczego pisałem (i dalej piszę) bloga?

Bloga zacząłem pisać w celu "otwarcia się".

Kilka lat temu zacząłem dostrzegać to, o czym moja narzeczona (wówczas jeszcze dziewczyna) mówiła mi od dłuższego czasu: że muszę wyjść do ludzi. Że nie mogę się zamknąć w dwuosobowym świecie z Nią i mną samymi.
Mi jednak taki świat odpowiadał...i dalej odpowiada. Jednak myśląc realistycznie, kiedyś będę musiał znaleźć pracę, albo wystąpić o zasiłek. I do tego przyda się interakcja z ludźmi. Ja jej jednak nie...lubiłem? Nie..ja jej nie ogarniałem.
Bardzo nie lubię seriali typu "Z jak Zdrada" czy inny szajs, który leci w TV. Niestety zdarzyło mi się obejrzeć kilka(naście) odcinków tego typu produkcji(z nudy. Kiedy jeszcze nie miałem internetu, czy nawet komputera). Gdy byłem młodszy, myślałem, że to są bardzo przejaskrawione sytuacje, doprowadzone wręcz do komizmu.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że prawdziwe i dorosłe życie NAPRAWDĘ składa się z tragikomicznych dramacików. Trzeba wiedzieć kto z kim trzyma, kogo z kim można obgadać, kto z kim kręci, że ten kocha ją, a ona innego, który z kolei zastanawia się pomiędzy nią a jeszcze inną....
Nie potrafię za tym nadążyć. Zawsze palnę coś głupiego i potem się obwiniam i mam poczucie, że inni mną gardzą za to faux pas.
No ale zdarzają się i prawdziwe tragedie i problemy, na które zawsze chcę zaradzić, ale nigdy nie mam jak. Przykład? Kiedyś spytałem koleżankę, czy czuje się nauczona na egzamin. Odpowiedziała, że nie, bo jej tata zmarł w ten weekend.
Może istnieje jakaś procedura reagowania na tego typu sytuacje, ale ja jej nie znam. To nie była jedyna taka sytuacja, więc po prostu przestałem się pytać ludzi co u nich "słychać" bo stwierdziłem, że to im po prostu przynosi pecha.
No i jeszcze to, że żyję na dość izolowanym osiedlu, na którym nie ma co robić, ani za bardzo z kim. Więc jeśli jestem zapraszany gdzieś, to nie idę, bo nie miałbym jak wrócić do domu...,

Wszystkie te czynniki, spowodowały we mnie opór przed spytaniem osoby z grupy o to, co było na zadanie(opór był pogłębiony tym, że nie mam pamięci do nazwisk, więc tym bardziej głupio było powiedzieć "ej TY"), czy chociażby zgłosić się do tablicy, kiedy nie "znałem" większości osób na sali.

Pisanie bloga miało być tym otwarciem, interakcją i opuszczeniem "strefy komfortu". I wiecie co? To nie działa!
"Piszę" bloga od dłuższego czasu, i w niczym mi to nie pomogło. Dlaczego? Bo nie ma w tym prawdziwej interakcji. Bo nie ma tutaj mojej fobii: drugiego człowieka. Tylko ja i moje myśli.
Owszem-czytam inne blogi, ale nigdy nie miałem odwagi, żeby skomentować jakiś wpis.

Mogę jednak powiedzieć, co podziałało. Udało mi się lekko uchylić strefę komfortu i wyjrzeć na zewnątrz za sprawą....szkoleń.
Otóż od maja dość często (może nawet zbyt często), biorę udział w szkoleniach organizowanych przez Biuro Karier. Zacząłem od szkoleń na temat radzenia sobie ze stresem, czy sztuki autoprezentacji. Treść szkoleń mi nie pomogła aż tak bardzo, ale sam fakt, że zmusiłem się do pójścia na takie spotkania i rozmawiania z zupełnie obcymi mi ludźmi niesamowicie mi pomógł.
O wiele łatwiej przychodzi mi rozmawianie z ludźmi których "znam", a także z którymi powinienem porozmawiać (jak ludzie na targach pracy. Dwie firmy już mnie chyba kojarzą^^", więc może coś z tego będzie).

A blog? No cóż. Na razie nie będę go uśmiercał. Dzisiaj piszę z dwóch powodów.
Pierwszy jest taki, że od jakiegoś czasu jestem "zafascynowany" stronami i blogami o lifehackach, ale także i produktywności. Autorzy zawsze polecają pisanie bloga, i nawet dzielą się wskazówkami jak uzyskać wieeelu czytelników, czy też jak pisać według grafiku(hahahahaha...).
Drugi jest taki, że jestem przeziębiony, obudziłem się przed 3 rano i już nie mogłem zasnąć (jest 6:32). Skorzystałem więc z "wolnej chwilki" zabrałem się za pisanie.

Zaraz muszę iść się wymyć, ubrać i jadę na (kolejne) szkolenie.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Dlaczego zostałem matematykiem?

Takie pytanie (czasami w innej formie) zadają mi nowo poznani ludzie. Dzieje się to rzadko, bo rzadko mam okazję kogoś poznać; a nierzadko pytanie to pada po odgłosach zdziwienia, oburzenia i obrzydzenia wywołanego słowem "matematyka".

Niestety odpowiedź na to pytanie przypomina inne "odpowiedzi" na inne, zadawane głównie przez dzieci, trudne pytania, takie jak "Co to jest matematyka?".

Mogę odpowiedzieć "bo lubiłem matematykę w szkole, bo byłem z niej dobry" i.t.p. Ale przypominałoby to odpowiedź: "Widzisz moje dziecko, matematyka to liczenie. Dodawanie, odejmowanie, mnożenie i dzielenie".
Każdy, kto miał choć trochę styczności z matematyką, wie, że MATEMATYKA TO NIE LICZENIE!!!!1111!!!oneoneone!!!!!

No więc jaka jest prawda?
Nie byłem najlepszym uczniem. Na pewno byłem w 75% najlepszych. Czasami może nawet w 90%. Matematyka szła mi dobrze tak, jak reszta przedmiotów (za wyjątkiem polskiego i WFu). Pod wpływem dobrych nauczycieli zainteresowałem się historią (i zostało mi to do dzisiaj) i to w nią wkładałem więcej serca.
Matematyka wyskoczyła na pierwszy plan na początku 3 klasy gimnazjum.
 Przez pierwsze dwa lata uczyła nas...pewna starsza pani. Cała klasa jej nie znosiła. Mieliśmy ku temu kilka powodów. Mi najbardziej utknęło w pamięci, jak nierówno oceniła A. (swojego pupilka) i J. (klasowego dresa i ćwierćinteligenta). Obaj odpowiadali przy tablicy (w odstępie nie większym, niż dwa tygodnie) i obaj nic nie umieli. A. dostał 4+ a J. dostał 2. Można więc zrozumieć, że pierwsze dwa lata gimnazjum matematyka nie była zbyt lubiana.
Ale od początku trzeciej klasy dostaliśmy inną nauczycielkę matematyki. Uczyła lepiej, sprawiedliwiej i ogólnie było to dla nas wytchnienie.
Gdy oddawała pierwszy sprawdzian, powiedziała, że jest niezadowolona, że jest tylko jedna 5 no i że będzie je oddawała ocenami w kolejności rosnącej.
Spodziewałem się, że 5 dostała koleżanka K. więc myślałem, że pójdę po swój sprawdzian przed nią.
Jak to w gimnazjum, zrobiło się "trochę" głośno i zapomniałem, że mam wyczekiwać na wywołanie swojego nazwiska (zdaje się, że patrzyłem na to, jakie błędy zrobił D. w swoim sprawdzianie). Aż zobaczyłem K. idącą po swój sprawdzian. No i pomyślałem:"no ładnie, teraz mi się dostanie za nieuważanie na lekcji, bo pewnie nie słyszałem, jak mnie 10 razy wołała". Ale nie! Okazało się, że tą jedyną piąteczkę zgarnąłem ja!

Czyli że co? Studiuję matematykę, bo kiedyś dostałem jedyną 5 z całej klasy?

Oczywiście, że nie!

Opowieść jest niepełna bez wspomnienia Pani Barbary M. Mojej nauczycielki matematyki z podstawówki.
Wszyscy się jej bali. Była jedynym nauczycielem, który naprawdę potrafił krzyczeć. I to na jej lekcjach wszystkie dresy siedziały cicho i grzecznie. I naprawdę umiała uczyć.

Czy to już koniec historii?

NIE!!!

Ta historia nie ma końca.
Nie ma też początku

Bo przecież od podstawówki po maturę na  matematyce uczą nas liczyć.
Chociaż tak naprawdę to tego nie robią.
Na matematyce uczą nas MYŚLEĆ.
Tylko jest to ukryte pod postacią liczenia.
Ta osłona staje się coraz bardziej przejrzysta im dłużej się człowiek matematyki uczy.

Aż tu nagle idzie na studia bo umie liczyć.
I dowiaduje się, że do liczenia to jest kalkulator.
A matematyk to jest do MYŚLENIA.

Chyba przez to raz upadłem. Ale się podniosłem i jakoś dalej się trzymam.

Jest jeszcze "światłość". Coś, co nawiedza matematyków po przeprowadzeniu/zrozumieniu dowodu. Czytałem jak Ian Stewart to opisywał, cytował też Eulera.
Dla niewtajemniczonych: gdy rozwiązuje się problem matematyczny ma się w głowie wrażenie ciemności, mgły, nieuporządkowania. Wraz z pojawieniem się rozwiązania mgła się rozmywa, wszystko się porządkuje. Na samym końcu zanika ciemność. Ma się wrażenie, że w głowie zapaliło się światło. Trochę tak, jak włączenie żarówki o mocy słońca w pudełku wielkości czaszki; wszystko jest wtedy takie oczywiste i proste; jest się w stanie euforii.
Można się pokusić o małe porównanie i nazwać ten stan "intelektualnym orgazmem" (myślę, że ilość endorfin jest porównywalna).
Taka "światłość" uzależnia bardziej niż heroina.
Więc teraz jestem po prostu uzależniony.

Jest to moja odpowiedź na pytanie "Dlaczego zostałem matematykiem".

I jeśli ktoś powie że "przecież to nie jest nawet odpowiedź na to pytanie! To jest stek bzdur!!"

To pewnie będzie miał rację.
Ale pamiętajmy, że poniższą odpowiedź uznają wszyscy matematycy. I uważamy ją za najlepszą z możliwych:

Czym jest Matematyka?
Matematyka to to, czym zajmują się matematycy.
Czym zajmują się matematycy?
Matematycy zajmują się Matematyką

sobota, 3 sierpnia 2013

Wakacje, upał, muzyka

Ostatnie fale upałów spędziłem w pracy. Jak się można domyśla, na hali produkcyjnej, pełnej pyłu z płyt drewnianych jest "troszkę" cieplej niż gdzie indziej. Ale dzielnie stawiam czoła temu wyzwaniu i powoli zarabiam pieniądze na wesele...no i dość niespodziewany wyjazd na Węgry.

Bardzo się cieszę na ten wyjazd, bo w przyszłym roku nie ma bata, żebym gdzieś wyjechał. I niespodzianie wyjeżdżam na wakacje i do do kraju, który zawsze chciałem odwiedzić! Zostały mi jeszcze: Szkocja, Francja, Szwajcaria, Kanada, Australia i Nowa Zelandia, Japonia...i chyba tyle. Kurde. Muszę oszczędzać na tą emeryturę^^"

A i jeszcze czuję się jak prawdziwy haker! Zainstalowałem sobie Wimp na swoim Ubuntu. Męczyłem się z tym od kilku miesięcy, ale w końcu mi się udało. No i zastanawiam się nad kupieniem sobie abonamentu wimp. Na komputerze mogę słuchać muzyki za darmo, ale żeby mieć dostęp na komórce, trzeba wyłożyć 20zł miesięcznie(albo 180zł rocznie). Trochę to sporo (powinni przebić Spotify o to 5zł!), ale serwis ma całkiem sporo, całkiem fajnych opcji. Najbardziej mi się podobają gotowe playlisty (właśnie słucham "Muzyka z polskich rekmam"). Podejrzewam, że Spotify ma coś podobnego, ale sam wygląd Wimpa jest ładniejszy, no i nie ma reklam na pół aplikacji (nawet w wersji bezpłatnej).
No i podoba mi się to, że weszli do Polski jako pierwsi, i zobaczyli potencjał w naszym kraju.
A abonament przydałby mi się do pracy, gdzie słuchają Radia Plus. Jeśli ktoś go nie słyszał, to jest to radio puszczające na zmianę disco polo i utwory z lat 80/90. Człowiek może się załamać, gdy usłyszy "Biełyje Rozy", albo tą samą piosenkę kilka razy w ciągu dnia (raz nawet dwa razy pod rząd puścili "Sweet Dreams").

niedziela, 14 lipca 2013

To dokąd to ja dokładnie zmierzam?

Tuż po nowym roku napisałem, że moje życie stoi w miejscu. Wywnioskowałem to po baardzo podobnych postanowieniach noworocznych z kilku kolejnych lat.
Niestety okazało się, że jest o wiele gorzej. Zrozumiałem to pewnego dnia w pracy.
No właśnie. W "pracy". Nie do końca takiej, o jakiej sobie marzyłem przez ostatnie pół roku. Znów pracuję w stolarni, skręcam szufladki, wiercę deseczki i.t.p. Ale powinienem zrobić większy postęp! W końcu przez ostatnie pół roku uczyłem się wyceny opcji, strategii arbitrażowych i innych zagrań związanych z instrumentami pochodnymi. Co ja robię na stolarni? Na dodatek znowu mi się przytyło, co jest dla mnie ogromnym krokiem wstecz.
A najgorsze jest to, że już nie potrafię temu jakoś zaradzić. To, że nie dostałem żadnego zaproszenia na rozmowę o pracę trochę mnie podłamało. Będę się musiał jakoś podnieść, bo już mi niewiele czasu zostało. Jeszcze jeden rok studiów i do pracy. A doświadczenia brak. Dobrym pomysłem jest chyba pójście na kurs języka. Tylko ile się można nauczyć przez dwa semestry od podstaw? No i który język jest wart nauczenia się? Niemiecki jest straszny(urzędowy język piekła), francuski jest trudny, włoski jest niepotrzebny, a kursy języków skandynawskich są drogie. Tak więc jestem w kropce. Nie wiem co dalej ze swoim życiem zrobić.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Dzwońcie, dzwońcie!!

Szukałem sobie jakiegoś matematycznego stażu na wakacje. Jeden bank (szwajcarski) nawet zadzwonił i kobita przeprowadziła ze mną wstępną rozmowę. Niestety oferta stażu była na 6 miesięcy, a ja muszę w październiku wrócić na studia. Kobieta powiedziała, że jeśli będą zainteresowani, to zaproszą mnie na rozmowę już w realu.
Później już nikt nie dzwonił. Z żadnej firmy do której składałem papiery.
Większość staży zaczyna się od lipca.


Z innych newsów: sesja trwa (pisałem dzisiaj egzamin z Matematyki Ubezpieczeń Majątkowych)...i podobno jakieś wakacje się zbliżają.
W ogóle nie dociera do mnie to, że już są wakacje. No bo jak to? Kiedyś to się odliczało dni do zakończenia roku szkolnego, szło na galę, odbierało świadectwa, i jechało do tej czy innej rodziny za miasto. A teraz? Gdy byłem pod decathlonem jakiś tydzień temu to byłem zdziwiony, że ludzie mówią o wakacyjnych planach. Myślałem wtedy:"Luuudzie! Ile jeszcze czasu do wakacji!!!" A po chwili sobie uświadomiłem, że to już tuż tuż.

Nie chcę wakacji! Chcę staż/praktyki! Chcę się sprawdzić w finansach, w wycenie instrumentów pochodnych, w...normalnej pracy. Chcę też zaoszczędzić trochę grosza na ślub, na nowy telefon, komputer, samochód....no może nie za jedne wakacje.

Ale naprawdę chcę pracować!

Więc dzwońcie:)

niedziela, 26 maja 2013

Diuna

Ten wpis powstał już jakiś czas temu, ale dopiero teraz mam czas i głowę do to tego, by go dokończyć.

Wyobraźcie sobie wszechświat rządzony przez maszyny. I bunt ludzi przeciwko nim. Ten bunt nosi nazwę Dżihad Butleriańskiej. Następnie przenieśmy się 10 tysiącleci do przodu.

       Mamy Imperium, rządzone przez potomków generała z czasów dżihad. W Imperium panuje system feudalny, a lenna to całe planety.
      Jest Landsrad, który jest pewną formą parlamentu. Spotykają się w nim rody niskie(takie, które mają stałe lenno w postaci jakiejś planety), i rody wysokie(ich lenno to kilka planet, którymi się "wymieniają" na polecenie Imperatora).
       I jest KHOAM. Kompania handlowa odpowiadająca za handel międzyplanetarny.
       Jest Gildia Międzyplanetarna:rodzaj przewoźnika monopolisty. Coś jak MPK w Krakowie kilka lat temu. Tyle, że podróżujemy w bezpieczeństwie, ciszy i spokoju wiedząc, że pojazdem kieruje jakiś mutant; natomiast w krakowskich autobusach jest ciężko o ciszę i spokój.
       Są też Bene Gesserit-wiedźmy, zakon żeński uwikłany w kuluarową politykę jak to tylko jest możliwe. Nie tworzą  one zakonu w rozumieniu religijnym. To raczej one tworzyły różne religie na tysiącach planet, zależnie od swoich potrzeb.
       Jedyną uniwersalną religią jest Dżihad Butleriańska-całkowity zakaz budowy maszyn, których działanie przypomina pracę ludzkiego mózgu. Czyli całkowity zakaz budowy komputerów, procesorów i.t.p.

I jest PRZYPRAWA.

Zwana również "melanżem" (słowo to z francuskiego oznacza po prostu "mieszanka przypraw"). Przyprawa to niezwykle skomplikowana substancja, niemożliwa do sztucznego zsyntetyzowania (Spojler alert: do czasu...). Silnie uzależnia. Jest narkotykiem.

I przedłuża życie.

Melanż występuje jedynie na planecie Arrakis, zwanej Diuną. Jest wytwarzany przez czerwia pustyni. Taki robak długi na 60m. Czerw przychodzi zawsze, gdy wyczuje nienaturalne drgania powierzchni piasku. Czyli przy zbieraniu przyprawy przy pomocy "kombajnu". Czyni to zbieranie przyprawy jeszcze bardziej niebezpiecznym i i jeszcze bardziej kosztownym.

No więc o co chodzi? Nie wiem. Nie lubię, kiedy postacie w książce giną, ale tutaj żal mi było tylko jednej osoby. JEDNEJ!! Cała reszta jest zła do szpiku kości. Dwulicowość, trójlicowość....to mało żeby określić większość bohaterów. A mimo to książka (a nawet cała seria) wciąga...

Zaczyna się od intrygi dworskiej, zakulisowych działań i mnóstwa polityki. Potem jest bitwa, potem przez wiele lat cisza i znów bitwa i deszcz. Takie streszczenie dla tych, co nie chcą za dużo spojlerów.
Potem robi się ciekawiej...albo i nie. W późniejszych częściach, rozmyślania polityczne zostały zastąpione przez rozmyślania filozoficzne. Dość ciężkie ( i niepotrzebne, skoro odpowiedź jest dobrze znana i brzmi 42). Kolejne książki są oddzielone przez kilkanaście lat, lub kilkanaście stuleci.

Diuna nie jest dla każdego. Nie każdy doceni jej rozmach. Przesłanie? Nie ufaj nikomu, nawet własnej matce/babce/bratu a w szczególności siostrze.

środa, 8 maja 2013

Szkolenia, przemyślenia...

Postanowiłem się podszkolić...sam nie wiem w czym. UJ oferuje jakieś szkolenia dla studentów; a jako że czasu mam aż za dużo, to postanowiłem się zapisywać na wszystko jak leci. Jutro pierwsze takie szkolenie i moja fobia społeczna nie może być bardziej szczęśliwa....paraliżujący strach. Jak arachnofobia w pokoju pełnym pająków. Ale muszę się jakoś przemóc. Nie sądzę, że zacznę tam z kimś się zaprzyjaźniać, albo nawet zapoznawać, ale przymuszam się tym, że dostanę jakiś papier.

A na co mi papier? Otóż jestem przekonany, że czas najwyższy skombinować sobie jakąś pracę. Taki zew natury. Koty czują potrzebę miauczenia a ja szukania pracy/stażu. Tak tan świat jest już zbudowany. Nie wiem, czy gorsze będzie jak już mnie będą gdzieś chcieli...czy jak mnie nigdzie nie będą chcieli...

sobota, 4 maja 2013

Grzane wino i przechorowany weekend majowy

Pisałem już chyba coś o moim rowerowym zachwycie? No więc położył mnie on do łóżka na trzy dni. Ja to w ogóle mam szczęście do chorowania. Albo choruję jak przychodnie są zamknięte, albo nie ma mojego lekarza, albo wyzdrowieję zanim dotrę na wizytę, albo temperatura wskazuje na symulowanie(chociaż  czuję się jakby po mnie czołg przejechał).

A miałem tak piękne i produktywne plany na ten weekend. I on już prawie mi się skończył. Przeczytałem kilka artykułów z Life Hacking, niektóre brzmią trochę "sekciarsko", ale mam własny rozum i nie zamierzam medytować(chociaż nauka żonglowania w celu lepszego uczenia się mnie kusi;p), ale niektóre rozwiązania dotyczące produktywności i organizacji czasu mi się spodobały.
Szkoda tylko, że to wszystko szlag trafił i przespałem 1-3 Maja.

Jedyne, co udało mi się zrobić(w gorączce i omamach..no bez przesady), to zainstalować sobie Ubuntu na laptopie. Oficjalnie zrezygnowałem (całkowicie) z windowsa.
Powody były różne, ale najbardziej mnie denerwował długi czas uruchamiania i ciągłe zawieszanie się. Z gier wszelakich na razie i tak zrezygnowałem(bo moja vista niewiele już potrafiła udźwignąć), a wszystko inne jest na Ubuntu( poza Evernotem, ale może kiedyś to naprawią. Tak, wiem, jest nieoficjalny klient, ale mi się potwornie nie podoba).
Dlaczego Ubuntu? Chyba dlatego, że już znam ten system bardzo dobrze. Co prawda Canonical zamiast Ubuntu tworzy komercję, ale jak na razie jest to jedna z lepszych dystrybucji GNU/Linux. I tak, próbowałem Mandrivy, Fedory, PClinuxOS, i mi się nie podobały.

I jeśli chodzi o całkowitą  zmianę komputera...ja mam zazwyczaj pecha. Zawsze ta zmiana wypada na czas najgorszych Windowsów. Ten komp jest w viście a teraz nie kupię nic co nie ma W8. Stwierdziłem nawet, że chyba wolałbym kupić Macintosha, ale mnie na to nie stać. Zresztą mam dokładnie to samo co oferuje MacOs...no może poza desktopowym Evernotem i łatwiejszą instalacją sieciowej drukarki(którą udało mi się zainstalować w prawdopodobnie mniej niż pół godziny).

Jeśli już kupię nowy komputer, to raczej będzie Galaxy S3 lub LG Nexus (Smartfon to też komputer!!!!) a jeśli chodzi o coś "większego" to dopiero jak sam za to zapłacę....taaaak...wysłałem kilka CV do kilku firm na praktyki wakacyjne i jestem ciekaw wyniku. Zapisałem się też na kursy i szkolenia oferowane przez UJ dla studentów, ale jeszcze nie wiem, czy mnie na jakieś przyjęli.
Tak generalnie to szukam czegoś dla matematyków. Nie musi być nawet płatne. Byleby można było jakieś porządne doświadczenie w CV wpisać(inne niż praca przy okleiniarce i skręcanie szufladek).
A jak na razie to pozostaje mi czekać...

wtorek, 30 kwietnia 2013

I've got a bike...

Taak. Mam swój rower. I ostatnio postanowiłem potraktować go jako główny środek transportu(moje krakowskie skąpstwo nie chce wydawać 47 zł na bilet miesięczny....ale wydało 100zł na łańcuch).
Tak naprawdę, to na kampusie jestem tylko dwa dni w tygodniu, ale rowerem jeżdżę też na siłownię i do sklepu.
Jazda na rowerze poprawia samopoczucie, kondycję i Bóg wie co jeszcze. I czuję ten swój słomiany zapał do roweru. Mam ochotę jeździć jak najwięcej, jak najczęściej.
Rower!


niedziela, 28 kwietnia 2013

Co się ze mną dzieje?

Od dłuższego czasu nie mogłem się zebrać do napisania notatki. Nie wiem dlaczego. Chciałem, miałem czas, nawet bym wymyślił co takiego napisać...ale nie potrafiłem się zmusić.

Ogólnie mam problem z wykonaniem zaplanowanych czynności...boję się ich. Nie lubię interakcji z ludźmi, boję się donieść papier do sekretariatu. Do tego stopnia, że nawet napisanie podania zajęło mi kilka miesięcy(a nie musiałem go wręczyć osobiście a jedynie wrzucić do skrzynki). Nie wysłałem swoich zgłoszeń na staże wakacyjne, bo się bałem...odrzucenia? Może podświadomie. Bałem się samego napisania cv, napisania resume, wypełnienia rubryk w aplikacji on-line...coś jest ze mną całkowicie nie tak jak trzeba:/
No i skończyło się tak, że zorientowałem się dwa dni po upływie terminu, że nic nie zrobiłem...

Ale dzięki mojej N. nad tym staram się pracować. Muszę zapominać o swoich porażkach i pamiętać o sukcesach. Musi to podnieść jakoś moją samoocenę. Problem w tym, że nie wszystko uważam za sukces...właściwie to prawie że nic.
Bardzo pomaga mi również lektura tego bloga: http://walczezfobia.blogspot.com/
Moje problemy nie są aż takie, jak Jego, ale powoli zmierzałem w tym kierunku. Ważne, że wiem, że mogę z tym walczyć.

wtorek, 1 stycznia 2013

hmmmm...

Moje wpisy na blogu z okolic poprzednich sylwestrów są podobne...wręcz identyczne. Te same postanowienia, te same problemy...czy stojąc w miejscu się cofamy?

Leniwa niedzie...WTOREK!

Wszystkiego dobrego w nowym roku!
Oby był lepszy od poprzedniego.

Sylwester na Kopcu Kraka daje niezapomniane wspomnienia.
Widok na cały Kraków, pod ostrzałem.
Brak chmur na niebie i niezwykle dobra widoczność.
Wspaniałe!!

Tylko jak wyjaśnić, że w sylwestra wstałem o 7 rano, zaliczyłem siłownie i do teraz spałem tylko 3 godziny. I nie jestem zmęczony.

Postanowień noworocznych nie miałem i nic nie osiągnąłem, więc w tym roku podnoszę poprzeczkę.
Jednym z postanowień jest pisanie na blogu przynajmniej raz na dwa tygodnie. To mało ambitne, wiem. Ale patrząc się na moją ostatnią tutaj aktywność to może to wcale nie jest mało.